Tomasz Wróbel kontra GKS Bełchatów. Pierwszy raz – jako trener!


W sobotę przy Zgody „Dziambel” kolejny raz stanie przeciw drużynie z Bełchatowa, w której spędził 7,5 sezonu (2006-2013), rozegrał ponad 170 meczów w ekstraklasie i sięgnął po wicemistrzostwo Polski. Pierwszy raz uczyni to jednak nie jako zawodnik – a asystent trenera Marka Koniarka.

Tomasz Wróbel w barwach Rozwoju rywalizował z drużyną z Bełchatowa w sezonie 2015/16. My byliśmy wtedy beniaminkiem zaplecza ekstraklasy, GKS – spadkowiczem. Skończyliśmy solidarnie jako zespoły zdegradowane. Los bełchatowian dopełnił się przy Bukowej, po meczu z Rozwojem. Wygraliśmy 2:1, a Wróbel strzelił jednego z goli i był najlepszy na boisku. Dziś przypominamy wywiad, jakiego udzielił nam jesienią 2015 roku – przed wyjazdem do Bełchatowa, który zakończył się sukcesem, bo naszym zwycięstwem 2:0. Powtórka mile wskazana…

***

Mecz z Bełchatowem: szczególny czy jak każdy inny?
– (…) To na pewno szczególny mecz, bo spędziłem w Bełchatowie fantastyczne lata, fantastyczne chwile.

7,5 roku w Bełchatowie: dużo czy za dużo?
– Nie wiem, czy za dużo. Chyba nie, bo do dzisiaj bardzo dobrze wspominam czas spędzony w Bełchatowie. Poznałem tam świetnych zawodników, miałem możliwość pracy z wieloma bardzo dobrymi trenerami, więc to też ukształtowało mnie trochę jako człowieka. Spojrzenie na ten – może – przyszły zawód będę miał bardziej zróżnicowane aniżeli w sytuacji, kiedy pracowałbym tylko z osobami z regionu. To wielki plus. Poznałem też wielu ludzi spoza klubu, z którymi do dziś utrzymuję kontakt i wiem dobrze, że jakbym miał jakiś problem, to mógłbym zwrócić się do nich z prośbą o cokolwiek. Przeżyłem tam naprawdę świetne chwile i mogę mówić o tym miejscu w samych superlatywach.

Szansa na duży transfer z GKS-u Bełchatów: była czy niekoniecznie?
– Była. Jeśli mówimy o najfajniejszym transferze w ramach polskiej ligi, to był to Lech Poznań. Rozmawialiśmy już na temat kontraktu, było ciekawie, ale – niestety – miałem jeszcze pół roku do końca umowy w Bełchatowie i na przeszkodzie stanęły kwestie finansowe dotyczące sprzedaży mnie. Co do zagranicznego klubu – był jeden z Rosji. Miałem tam pojechać na 2-3 dni się pokazać. Nie chcę zdradzać nazwy (Anży Machaczkała – dop. red.). Wiele osób wie o tym, bo wspominam o tym nawet w luźnych rozmowach. No i w kontekście żartów, bo jak się dowiedziałem, kto pół roku później tam grał, to… No, mogło być naprawdę ciekawie (Roberto Carlos – dop. red.).

Wicemistrzostwo Polski w 2007 roku: sukces czy porażka?
– Zaraz po jego zdobyciu uważałem, że to moja osobista porażka. Przegrywając coś, nigdy nie wygrywasz, ale gdy ten czas tak biegnie, to myślę sobie, że wykonaliśmy wtedy kawał naprawdę dobrej roboty. Od prezesów, przez trenerów, po zawodników. Bardzo mile to wspominam. W takim mieście jak Bełchatów nie jest łatwo o zdobycie wicemistrzostwa Polski. Pokazaliśmy, że sumienną pracą można do czegoś dojść.

Rozstanie z klubem po półroczu spędzonym w Młodej Ekstraklasie: niesmak czy „tak musiało być”?
– Chyba tak musiało być… Pół roku wcześniej miałem propozycję, ale nie dogadaliśmy się, choć cały czas uważam, że była ciekawa i każdy w zarządzie GKS-u chyba zdaje sobie sprawę, że warto było ją przemyśleć. Miałem już dogadany klub – była nim Cracovia – i mogło się to wszystko potoczyć trochę inaczej. Jestem jednak osobą, która niczego nie żałuje. W życiu bywa różnie. Gorsze rzeczy mogą się zdarzyć. Do dzisiaj nie czuję żadnego żalu, mostów nie spaliłem, mam kontakt z prezesami. Nawet na ostatniej rozmowie z panem Szymczykiem pogadaliśmy sobie szczerze przez godzinę, co było budujące. Zarząd zachował się bardzo w porządku wobec mnie, nie kazano mi biegać po parkach, a trenowałem w Młodej Ekstraklasie.

Ulubione miejsce w Bełchatowie?
– To małe miasteczko, ale żyje w nim się fantastycznie. Kogokolwiek bym spytał, to powie podobnie. Jestem osobą, która lubi powędrować czy pojeździć na rowerze, a zaraz obok Bełchatowa są kapitalne lasy czy ośrodki typu Wawrzkowizna. Było gdzie odpocząć, iść sobie na spacer.

Najlepszy kolega z zespołu?
– Kurczę, musiałbym wymienić wielu, a nie chciałbym nikogo urazić. Trzymałem się z Rafałem Grodzickim, Dawidem Nowakiem, Maćkiem Małkowskim, Maćkiem Korzymem, nie wspominając o starszych, jak Piotrek Lech, Mariusz Ujek, Grzesiu Fonfara. No, jakbym o Grzesiu zapomniał, to chyba musielibyśmy jeszcze raz nagrywać! Nie należałem do konfliktowych osób, można mnie było lubić i szanować czego efektem jest to, że do dzisiaj z wieloma chłopakami utrzymujemy kontakt i pomagamy sobie w niektórych sprawach.

Trener, który miał największy wpływ?
– Łącznie w swoim życiu miałem ich około 30, ale bezapelacyjnie trener Lenczyk. To za niego zrobiliśmy najlepszy wynik. Miał niekonwencjonalne spojrzenie na tę naszą piłkę, czasami sami nie wiedzieliśmy, co w danym momencie się stanie. Było wiele ciekawych sytuacji. Oczywiście, do wielu trenerów mam szacunek, ale trener Lenczyk był dla mnie najważniejszy.

Ulubiona anegdota z szatni?
– Po takich pytaniach w głowie zapala się milion żarówek… Było dużo fajnych, ciekawych sytuacji, które nie powinny jednak ujrzeć światła dziennego – i tak już zostanie. Opowiem o jednej śmiesznej. Wróciliśmy z jakiegoś wyjazdu – była chyba druga w nocy, może 3-4, w każdym razie naprawdę późno. Podchodzimy pod szatnię, a tam nie ma klucza i osoby, która otworzy drzwi. Stoimy wszyscy, każdy podenerwowany, co naturalne, bo zamiast jechać do domu jeszcze musimy czekać. Nagle Maciek Małkowski rzucił, że może być problem, bo Maciek Korzym poszedł po klucz, ale nie wie, przez jakie „u” powiedzieć (śmiech). W tym momencie padliśmy. Było tysiące historii, o których można gadać. Jak to w szatni.

Najładniejszy gol?
– Zawsze pamięta się ten pierwszy w lidze; chyba nie ma osoby, która by zapomniała pierwszej bramki w ekstraklasie. Ja strzeliłem na Legii, Łukaszowi Fabiańskiemu, na 1:1. Z pewnością nie był to gol wielkiej urody, ale dla mnie bardzo ważny. A ten najładniejszy… Kiedyś z Wisłą fajnie weszło, zewnętrzną częścią stopy, w samo okienko. Nie strzeliłem tych bramek nie wiadomo ilu, więc jakbym przysiadł, to może i wszystkie bym opisał.

Najładniejsza asysta?
– One zawsze dawały mi sporo radości, nieraz naprawdę ogromnie się z nich cieszyłem. Nie miałem jakiejś megaspektakularnej, o której można by opowiadać godzinami, ale podobała mi się ta do Dawida Nowaka na Lechu Poznań. Chyba na 1:0 albo 2:1.. Wygraliśmy wtedy i radość była spora. Któryś z komentatorów powiedział wtedy o tym zagraniu, że było w stylu Xaviego czy Iniesty, czyli musiało to być coś fajnego.

Najbardziej pamiętny wywiad?
– Nie no, wszyscy powiedzą pewnie o tym gang-bangu po Cracovii. Powtarzam, że naprawdę tak się tam czułem. Oczywiście, każdy ma swój kręgosłup zasad i się ich trzyma, ale są takie chwile w życiu, że trzeba mówić wprost to, co się myśli. Jeśli do 85. minuty prowadzi się 2:0, schodzi się z boiska, powoli cieszy się, liczy punkty, nie mówiąc o premii, a ostatecznie przegrywa… Piłka nauczyła mnie, że mecz trwa do momentu, aż sędzia zagwiżdże. Miałem jednak wiele interesujących wywiadów, poznałem kilku ciekawych dziennikarzy. Raz siedliśmy sobie na dłużej, przy piwie, i rozmawialiśmy półtorej godziny. To było „Weszło”. Wyszło tak, że potem ta rozmowa została wybrana do 50 najlepszych wywiadów w całym roku, a na tej stronie przypadkowi ludzie raczej ich nie dają i wszystkie są ciekawe. Jeśli więc znalazłeś się w „50”, to należy się z tego cieszyć.

Najlepszy piłkarz, z jakim wspólnie grałeś?
– Bezapelacyjnie Łukasz Garguła. Kapitalny środkowy pomocnik, byłem w czasach naszych największych sukcesów pod wrażeniem jego gry. Wymieniłbym jeszcze kilku fajnych chłopaków. Mariusz Ujek nie strzelał nie wiadomo jak wielu bramek, ale dawał drużynie tyle, że zawodnicy, trenerzy czy dziennikarze stale go chwalili. Nie chciałbym wtedy grać z Mariuszem, będąc po przeciwnej stronie barykady.

Tomasz Wróbel w Bełchatowie
lata: 2006-2013
mecze/gole w ekstraklasie: 171/15

Rozwój Katowice – PGE GKS Bełchatów
26. kolejka II ligi
sobota, 30 marca, godz. 15:00, stadion przy ul. Zgody 28

Sędziuje: Damian Gawęcki (Kielce).

foto: Tomasz Błaszczyk