Wychowanek Rozwoju Katowice w ostatniej rozmowie przed definitywną przeprowadzką do GKS-u 1962 Jastrzębie. – Niech to będzie dla mnie początek nowej, dobrej drogi – mówi 23-letni napastnik.
Kolejny wychowanek Rozwoju z rocznika 1994 trafia do wyżej notowanego klubu. Tak szczerze, to już można było zwątpić, że kiedyś to nastąpi. Też miałeś kiedyś podobne przemyślenia, że szansa na karierę ucieka?
– Karierę… Tak nie można powiedzieć. Kariery to robią Arek Milik czy Przemek Szymiński. Są zagranicą, w topowych drużynach, „Szymin” walczy teraz o awans do Serie A. Ja po prostu dalej kontynuuję swoją przygodę. Chwile zwątpienia? Nieraz były. W Rozwoju miewałem dobre sezony, ale też słabsze, kiedy odchodziłem na wypożyczenia do trzeciej ligi i były lekkie zawirowania. Tak jednak przeważnie jest. Nie można ciągle być na wysokim poziomie. Raz bywa lepiej, raz gorzej. Ostatnie pół roku było dla mnie naprawdę bardzo udane. Mam nadzieję, że przejście do Jastrzębia, do wyższej ligi, nie oznacza dla mnie żadnego końca. Wręcz przeciwnie. Niech to będzie początek dalszej, dobrej drogi.
Za tobą najlepsza w życiu runda?
– Ze względów statystycznych – na pewno. Myślę, że w samej grze też poprawiłem kilka aspektów. Sprężyłem się. Kolejne lata uciekały, wiec postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Dać sobie ostatni rok. Udało się i z tego bardzo się cieszę.
Na początku sezonu byłeś głęboko w szafie. Czasami nawet poza meczową osiemnastką.
– Zgoda, ale nie myślałem o tym, żeby znowu iść na wypożyczenie do niższej ligi, by odbudować się. Rozmawialiśmy z prezesami i trenerami. Powtarzałem, że będę ciężko trenował, starał się, czekał na swoją szansę. Doczekałem się na Błękitnych Stargard, gdzie strzeliłem gola. Co prawda w tym samym meczu dostałem też… czerwoną kartkę, co trochę mnie zastopowało, ale pod koniec jesieni dołożyłem jeszcze dwie bramki z Wartą, a wiosna była już bardzo udana.
Mówisz, że postawiłeś wszystko na jedną kartę, dałeś sobie rok. To znaczy?
– Przyznałem przed samym sobą, że wcześniejsze lata były raczej nieudane. Przenosiny na wypożyczenia do Krosna i Pawłowic, powroty, nieudane starania… Powiedziałem sobie, że jeśli nie teraz, to już ciężko będzie pójść wyżej. Poukładałem sobie życie. Przeprowadziłem się, mieszkam teraz z narzeczoną. Trochę się pozmieniało, teraz jest transfer do Jastrzębia. Będę chciał takie podejście kontynuować.
Inaczej teraz żyjesz?
– Wziąłem się za siebie pod względem żywieniowym i treningu. Nie ma co ukrywać – długo miałem problemy z wagą, kolejni trenerzy mnie za to opierdzielali. Stwierdziłem w końcu, że nie mogę tak wyglądać; że aby myśleć o grze na dobrym poziomie, muszę trochę zmienić budowę swojego ciała. Zacząłem ciężej trenować. Również indywidualnie. To przyniosło skutek.
Indywidualnie?
– Tak, bez żadnego trenera personalnego. Sam z siebie. Zaczęliśmy na przykład dodatkowo biegać z narzeczoną. Fajnie, bo przy okazji zmotywowałem też nią. Dogadujemy się i wzajemnie sobie pomagamy.
Na kumpli ze swojego rocznika mogłeś patrzeć z zazdrością. Arek Milik, Wojtek Król, Kondziu Nowak, „Szymin”… Po kolei odchodzili do lepszych klubów.
– Fakt. Z naszej ekipy wszyscy poszli w górę. Arek, Wojtek i Konrad trafili do ekstraklasy, „Szymin” awansował do niej z Płockiem. Lekka zazdrość mogła być. Życzyłem im jak najlepiej, ale chyba każdy by ją czuł. Przejście do takich klubów w młodym wieku to jest coś. Wychodziłem jednak z założenia, że każdy może zapracować na swoją szansę. Mam nadzieję, że ja teraz tę swoją wykorzystuję. Obym na tym nie poprzestał.
Rok temu jeździłeś na treningi do trzecioligowego Pniówka Pawłowice, teraz codziennie znów będziesz ruszał w tamte tereny, ale w zupełnie innym położeniu…
– Pniówek wspominam dobrze. Granie w trzeciej lidze to jednak coś zupełnie innego niż na szczeblu centralnym. Każda liga rządzi się swoimi prawami. Może trener Woś (wtedy prowadzący Pniówek, a od przyszłego sezonu drugi szkoleniowiec GKS-u 1962 – dop. red.) coś pozytywnego szepnął o mnie w Jastrzębiu.
Kiedy odebrałeś stamtąd pierwszy telefon?
– Zacznę od tego, że Jastrzębie czekało na decyzję w sprawie Daniela Szczepana. Umówiliśmy się na piątek. W klubie też przekazałem, że chcę poczekać do piątku. Po informacji, że Szczepan odchodzi do Śląska Wrocław, zadzwoniono do mnie.
Długo się wahałeś?
– Nie. To w końcu liga wyżej. Bardziej myślałem nad tym, jak ciężko opuszczać klub, w którym było się od małego, zwłaszcza po takiej rundzie. Mieliśmy naprawdę zgraną ekipę, stanowioną przez zawodników, trenerów i zarząd, który nas wspierał. Cieszę się, że wyższa liga mnie chce, a smutno, że będę musiał opuścić Rozwój i ze wszystkimi się żegnać.
Prezes Mogilan namawiał do pozostania?
– Były rozmowy. Najpierw na stopie koleżeńskiej, a dopiero potem – jak na linii prezes-zawodnik. Co tu powiedzieć? Klub trochę ubolewa nad tym. Od tylu lat mnie znają i prowadzą, że też nie jest łatwo oswoić się z wiadomością, że odchodzę.
Ale tak sobie myślę, że musiałeś to zrobić. Choćby po to, by nie wypominać sobie, co by było gdyby…
– Dokładnie. Wcześniej przecież jeśli miałem styczność z klubami z wyższych lig, to tylko na testach. W Zagłębiu Lubin po dobrej rundzie w drugiej lidze usłyszałem klasyczne „zadzwonimy do pana”. Nikt nigdy nie zgłosił się z tak konkretną propozycją, co teraz. „Przyjeżdżaj od razu i podpisuj kontrakt!”. Szczerze powiedziawszy, byłbym chyba głupi, gdybym nie skorzystał; tym bardziej, gdy dowiedziałem się, że odchodzi podstawowy napastnik. Robi się wakat i czułem, że chcą na to miejsce właśnie mnie. Bez dwóch zdań, nie było się nad czym zastanawiać.
Dokładnie miesiąc temu w zwycięskim meczu z GKS-em 1962 strzeliłeś dwa gole…
– (uśmiech). Tak jak już powiedziałem w Jastrzębiu, nie traktowałem tego meczu jako jakiegoś przetargowego. Spotkanie ligowe jak każde inne.
Szatnia całkiem nowa dla ciebie nie będzie, skoro pół roku temu do Jastrzębia odszedł Bartek Jaroszek.
– Pewnie wspólnie będziemy jeździć na treningi, jeśli tylko „Jaro” będzie chciał (śmiech). Obaj jesteśmy w końcu z Katowic, więc będzie łatwiej i pewne koszty podzielą się na pół. Przeprowadzać się do Jastrzębia oczywiście nie planuję. A co do szatni – znam też kilku innych chłopaków. Z Bartkiem Semeniukiem i Bartkiem Szelongiem graliśmy w Pniówku. Myślę, że problemów z aklimatyzacją nie będzie.
Z Rozwojem utrzymać się na zapleczu ekstraklasy nie dało rady, może z Jastrzębiem…
– Rozmawiałem z prezesem i powiedział, że co roku celem GKS-u jest utrzymanie. Odparłem, że tak to o utrzymanie można walczyć, skoro finalnie wychodzi z tego awans!
Miałeś jakieś inne propozycje?
– Były zapytania z pierwszej ligi, ale bez konkretów. Jeśli w Jastrzębiu miałem kontrakt na stole, to uznałem, że nie będę czekał. Runda zaczyna się bardzo szybko, za tydzień w GKS-ie zaczynamy treningi. Chcę na spokojnie dokończyć urlop. Nawet nie zakładałem, że gdzieś polecę na wakacje. Narzeczona się broni, kończy licencjat, a sam nie będę nigdzie leciał. Odbijemy sobie w grudniu. Teraz jeszcze posiedzę trochę w domu i ruszę z przygotowaniami. Gdybym tak czekał na to, co zadzieje się w innych klubach, to nie wiadomo, co by z tego wyszło.
Ale byłeś już bliski przedłużenia kontraktu z Rozwojem, prawda?
– Tak, mogłem to zrobić jeszcze przed ostatnim meczem. Chciałem jednak poczekać moment. Stwierdziłem, że zobaczę, co się wydarzy. Rozmawiałem z prezesami i pytałem, czy mogę poczekać. Na szczęście długo nie musiałem.
Pewnie siłą rzeczy miałeś świadomość, że skoro napastnik to zwykle towar deficytowy, twoja dobra postawa w rundzie rewanżowej nie przejdzie bez echa.
– No i właśnie dlatego wstrzymałem się przez dwa tygodnie z decyzją, by ewentualnie nie zaprzepaścić jakiejś okazji.
Ale na Rozwój będziesz w miarę możliwości wpadał?
– No jasne! Mieszkam teraz jakieś dwa kilometry od stadionu. Do Jastrzębia będzie ciut dalej.
Kontrakt podpisałeś na dwa lata.
– Byliśmy tu zgodni od początku do końca. Dogadaliśmy się bez przeszkód. Mam nadzieję, że te dwa lata spędzimy w pierwszej lidze. A może i wyżej, jeśli dobrze pójdzie? (uśmiech). Gdy Rozwój grał w pierwszej lidze, miałem kilka okazji, ale nie zdobyłem ani jednej bramki. Teraz przyszedł na nią czas. Mam nadzieję, że szybko wpadnie.
Pożegnanie ze Zgody 28 będzie?
– Oczywiście. Trzeba się rozstać ze sztabem, chłopakami. Chcę podziękować za tyle lat obecności tu pracownikom klubu i zawodnikom, z którymi miałem przyjemność grać. To pożegnanie to będzie ciężka chwila.
foto: Tomasz Błaszczyk