Wizyta w szatni gospodarzy na Anfield Road, emocjonowanie się z trybun wspaniałym meczem z Manchesterem City, treningi w akademii jednego z najsilniejszych klubów świata. Pomocnik Rozwoju z rocznika 2003 spędził niedawno tydzień w Liverpoolu. Opowiada o tym – i nie tylko – w rozmowie z rozwoj.info.pl. Polecamy!
Jak znalazłeś się w akademii Liverpoolu?
– Wszystko zaczęło się od tego, że na naszych meczach – najczęściej tych na „Kolejarzu” – pojawiali się agenci. Moi rodzice odebrali w końcu telefon z propozycją wyjazdu do Liverpoolu. Tak, by się sprawdzić. Nie odmówiłem, bo to fajna sprawa i megadoświadczenie. O tym, że polecimy do Anglii, wiedziałem już w grudniu. Pierwotnie miało to się stać na samym początku stycznia, ostatecznie byłem tam przez tydzień, od 9 do 16. Towarzyszyli mi rodzice i dwójka agentów.
Co zastałeś na miejscu?
– Hotel mieliśmy zlokalizowany w centrum miasta. Na treningi przyjeżdżały po mnie specjalne auta z akademii Liverpoolu. Trenowałem z zespołem U-16, czyli chłopakami rok starszymi ode mnie.
Przepaść?
– Zależy, pod jakim względem. Piłkarsko, w porównaniu do Polski – przepaści nie było. Fizycznie – też nie. Nie są to nie wiadomo jak wysokie chłopaki, ale bardzo wiele biegają. Są nabuzowani, mogą zasuwać przez cały trening bez przerwy. To bardzo ich cechuje. Zaliczyłem tam w sumie cztery treningi – plus testy fizyczne. Wszystko razem z resztą zespołu. Prócz mnie, na testy dojechali też jeszcze Amerykanin, bramkarze z Holandii i Austrii oraz Polak, Nikodem Niski z Legii Warszawa.
Jak wyglądały treningi?
– Zaczynały się tak, że przed każdym było pół godziny siłowni. Z niej drużyna od razu, bez rozgrzewki, wybiega na boisko. Od początku zawodnicy są wrzucani w takie tryby. Ja oczywiście nie miałem takich obciążeń, co zawodnicy akademii. Trenerzy powiedzieli mi, że nie będą mnie obciążać. To, co inni robili ze sztangami, jak wykonywałem bez nich.
Jakieś „gierki”?
– Głównie małe. Gdy raz mieliśmy taką 11 na 11, to zagrałem tam, gdzie zwykle, czyli na środku pomocy. Warunki były ciężkie, angielska pogoda nie rozpieszczała. Wiatr, zimno… Jakoś jednak dałem radę.
Te testy to był dla ciebie stres?
– Gdy jechałem na pierwszy trening, siedziałem już w aucie, w drodze z hotelu do akademii, to byłem strasznie zestresowany! Nie wiedziałem, co mnie czeka, to była zagadka, ale z każdym treningiem było już coraz lepiej. Poznawałem stopniowo osoby będące wokół zespołu. Widać, jak wielki to klub. Akademia ma siedem boisk trawiastych, jedno sztuczne, a do tego jeszcze balon. Mieści się na obrzeżach miasta. W jednej części miasta znajduje się akademia, w drugiej – baza pierwszej drużyny, a w jeszcze innej – Anfield Road. My byliśmy na Anfield i w akademii.
Jakiś mecz udało się obejrzeć?
– Tak, ten Liverpoolu z Manchesterem City (4:3 – dop. red.). Fajna sprawa, zobaczyć taki mecz na żywo. To coś zupełnie innego niż w telewizji. Mega wrażenia. Zawodnicy są wybiegani, energiczni. Widzieć na własne oczy w akcji Salaha czy Mane… Inny świat, w porównaniu choćby do ekstraklasy. Byliśmy też na zwiedzaniu Anfield Road. Oprowadzono nas po szatniach. W tej gospodarzy wszyscy – wiadomo – mają swoje nazwiska nad szafkami i przygotowane koszulki, a dwa miejsca są zarezerwowane dla Stevena Gerrarda i Kenny’ego Dalglisha, czyli klubowych legend. Na nich nikt nie może siedzieć. Gerrarda widywałem za każdym razem, gdy przyjeżdżałem na trening. Chodził po akademii, jest tam trenerem drużyny U-18. Zdjęcie musiało więc wpaść na instagrama (śmiech).
Kamila Grabarę, czyli polskiego bramkarza, spotkałeś?
– Nie rozmawialiśmy, ale byłem na jego meczu U-23 z Manchesterem City. Skończyło się 2:3, ale… na pewno nie zawalił żadnej bramki!
Coś na „do widzenia” usłyszałeś?
– Powiedziano mi, że dalej będę obserwowany. Wiadomo, że Liverpool śledzi bardzo wielu zawodników. Ale to, co będzie w przyszłości, zależy w sumie tylko ode mnie i tego, jak będę się rozwijał.
Teraz już poczułeś na własnej skórze, do czego można dążyć.
– Na pewno. To wielkie doświadczenie – zobaczyć, jak to wygląda w Anglii i jak się ma do tego Polska. Sam fakt, że w zimę wszystkie treningi odbywają się na trawiastych boiskach, mówi wiele. U nas to nie do pomyślenia, żebyśmy teraz weszli sobie na trawę. Tam nikt nie zwraca na to uwagi. Schodziliśmy z zajęć, a osoby z klubu już dbają o murawę.
Liverpool to był pierwszy tak duży klub, który widziałeś z bliska?
– Wcześniej byłem na testach w Lechu Poznań. Ze dwa lata temu. Trenowałem wtedy przez trzy dni we Wronkach. Zostałem zaproszony na sparing z Escolą Varsovia. Tata odbierał potem telefony z Poznania, ale odpowiadał, że na razie zostaję w Katowicach i nigdzie się nie ruszam. Taką decyzję podjęliśmy. No, bo nigdzie nie będę miał lepszych warunków do rozwoju. W żadnym innym klubie nie trenowałbym raczej z pierwszą drużyną. Musiałbym znowu schodzić do swojego rocznika, co nie byłoby dla mnie jakimś superrozwiązaniem.
Masz już za sobą debiut w reprezentacji Polski.
– Byłem na Letniej Akademii Młodych Orłów, po której graliśmy towarzysko z Litwą. Potem były konsultacje do kadry U-15 i na ich podstawie trenerzy wybierali skład na dwumecz z Irlandią. Znalazłem się w nim, graliśmy dwa mecze w Dublinie (2:0 i 1:1 – dop. red.).To były pierwsze oficjalne spotkania reprezentacji mojego rocznika. Fajna sprawa, podróż samolotem… Następna kadra będzie w marcu. Zobaczymy, jak to się potoczy. Gdy nie dostanę powołania, to nie zrobimy przecież z tego dramatu. Dalej będę robił swoje.
Działacze Rozwoju zapowiadają, że zostaniesz włączony już na stałe do drugoligowej kadry.
– Zobaczymy. Czas pokaże. Nie nastawiam się na pewno na to, że od razu będę regularnie grał w drugiej lidze. Każda chwila spędzona na boisku będzie dla mnie cennym doświadczeniem. Muszę do tego podchodzić tak, że wejście na zmianę nawet na minutę zawsze będzie fajną sprawą.
Gdy patrzyłeś jesienią na drugoligowe mecze, to co myślałeś? „Dałbym radę”?
– Nie wiem. Nie mam pojęcia, czy bym dał. Trudno to określić. Trochę zależałoby też od obrazu konkretnego meczu; czy to my prowadzimy grę, czy przeciwnik. Gdy zacznę grać w sparingach, to zobaczę, jak to jest. Pierwsze takie spotkania już mam za sobą, ale jeszcze nie z drugoligowcami. Fizycznie pewnie może nie być mi łatwo. No ale… Gdy wejdę na boisko, to zobaczę.
W sparingach zacząłeś grać w grudniu.
– Z Pogonią Imielin był lekki strach. Wiadomo – pierwszy mecz w seniorskiej piłce. Starałem się grać wszystko na jeden-dwa kontakty. Potem, ze Spartą Katowice, złapałem już większy luz i wyglądało to lepiej. Z pierwszym zespołem Rozwoju trenowałem już od lata. Teraz pewnie też tak będzie, choć wiele zależy od tego, jak ułoży mi się szkoła. Gdy będę kończył bardzo późno, nie będę mógł się zwolnić, to będę trenował z juniorami.
Druga liga, reprezentacja Polski, Liverpool. Trochę się dzieje.
– Ale rodzice mnie pilnują. Myślę, że sodówka to głowy mi nie strzeli (śmiech).
Piłka trochę dzieciństwa jednak zabiera.
– No niestety. Jeśli jednak chce się grać w piłkę na jakimś poziomie, to po prostu trzeba się poświęcić. Potem przyjdą tego efekty. Gdy poświęcisz się teraz, to jest szansa, że później będziesz miał lepiej niż inni.
W szkole nadążasz ze wszystkim?
– Czasami są problemy, ale nadążam, nadążam. Muszę.
Ale ferii już pewnie wypatrujesz?
– Jeszcze trochę.. Kto ma ferie, ten ma ferie. My przecież cały czas trenujemy. Teraz mam jednak jeszcze większą motywację. Ten tydzień w Liverpoolu to było superdoświadczenie. Życzę każdemu, by kiedyś mógł tam zagrać.
foto: Szymon Kępczyński, archiwum prywatne Bartosza Baranowicza