Bartosz Golik: W Rozwoju spełniam marzenia [WYWIAD]


bartosz_golik_news_1

Pogadaliśmy z 20-letnim wychowankiem naszego klubu. O współpracy z psychologiem i dietetykiem, rapie, deskorolce, wskoczeniu po kilku latach treningów z pola do bramki i słowach trenera Kolonki „No nie, nie nadaje się…”. „Golo” specjalnie dla Was. Polecamy!

Długo wyrzucałeś z pamięci gola puszczonego w sierpniu w Radomiu z kilkudziesięciu metrów?
– Dosyć długo. Sądziłem, że stało się to bardzo szybko – kwestia tygodnia czy dwóch – ale tak naprawdę siedziało to w głowie. Nawet teraz, tydzień temu, przed meczem z Radomiakiem wspominałem tamtą sytuację. To normalne, ale staram się do tego nie wracać. Czasu nie cofniemy. Nie jestem z tego dumny, ale też nie ma co rozpamiętywać w nieskończoność. Bardzo pomógł mi psycholog, pan Tomasz Kaczmarski. Nie tylko z poradzeniem sobie z tą sytuacją, ale ogólnie.

Ten stracony gol był impulsem do podjęcia pracy z psychologiem?
– Nie do końca, bo dopiero po jakimś czasie – pod koniec 2017 roku – poszedłem do psychologa. Współpracujemy od kilku miesięcy.

Sytuacja na Radomiaku była dla ciebie tym trudniejsza, że mówiło o niej pół Polski?
– Ten gol przewijał się w wielu miejscach. Z kumplami śmialiśmy się, że dotarło to nawet do kolegi ze Stanów. Całe zdarzenie było więc popularne nie tylko w Polsce. Takie błędy, takie historie się zdarzają. Przytrafiło się mi i tyle.

Sam doszedłeś do tego, że warto spróbować porozmawiać z psychologiem?
– Przed meczem z Wartą Poznań psycholog spotkał się z całą drużyną. Trenerzy zasugerowali mi, bym potem spróbował indywidualnie. Jeśli mogę rozwijać się na wielu płaszczyznach, to chcę z tego korzystać. Poszedłem więc dla samego siebie i mam nadzieję, że mi to pomogło. Albo inaczej: czuję, że pomogło.

Jak ważne to dla sportowca?
– Głowa to bardzo zaniedbywany element w piłce nożnej; również w Polsce. Tak mówił mi zresztą pan Tomasz. Czytałem też o tym. U niektórych zawodników być może w tym tkwi problem. Warto więc spróbować.

Im niższy szczebel, tym trudniej przygotować się chyba do domowego meczu. Najpierw posprzątać mieszkanie, pójść na zakupy, a dopiero potem zbiórka w klubie. Nie żyje się tym tak, jak powinno?
– A może to jest właśnie sposób, by przygotować się do meczu? Mój jest taki, by w ogóle o nim nie myśleć, a czynić to dopiero na zbiórce. Dzień przed meczem przecież już niczego się nie nauczę. Co mi da to, że nie będę mógł spać, rozpamiętując jakieś sytuacje czy wyobrażając je sobie? Niczego tym nie poprawię ani nie zmienię. Dlatego staram się zjeść kolację z dziewczyną, poczytać książkę, obejrzeć film czy – jeśli gramy w środę, jak zaległy mecz z Radomiakiem – zerknąć na Ligę Mistrzów w telewizji. O swoim meczu kompletnie nie myślę. Trzeba się spokojnie wyspać i dzień później dać z siebie wszystko na boisku.

Traktujesz jako obowiązek, zerknięcie na YouTube, jak karne strzela pomocnik rywali, albo czy napastnik w sytuacjach sam na sam robi „wcinki”?
– Odpuszczam takie rzeczy. Oczywiście, co trenerzy wrzucą na naszą grupę w internecie, co przekażą na odprawach, to biorę do siebie. Podczas meczu mamy jednak sytuacje boiskowe, decyzje podejmuje się w ułamkach sekund, dlatego nie myśli się o tego typu sprawach. Staram się nie zaśmiecać głowy, a zamiast tego – od początku tygodnia pozytywnie nastawiać na walkę o punkty.

Liczyłeś, ile kontuzji już za tobą?
– Już się trochę w tym zatraciłem. Prześladowały mnie. Tego, co w juniorach, nawet nie policzę. Ze skręconą kostką można było grać. Problemy zaczęły się, gdy po awansie do pierwszej ligi podpisałem w Rozwoju swój pierwszy kontrakt. Tu pęknięta łękotka, tu naderwane więzadła… A gdy już było wszystko OK i za trenera Smyły zacząłem grać w drugiej lidze, to po 5-6 meczach doznałem kontuzji brzucha. Nie wiem, czym to wszystko było spowodowane, ale fakt jest taki, że zacząłem o siebie dbać. Może to mieć teraz wpływ na to, jak się organizm zachowuje, o ile szybciej się regeneruje. Może ten mój organizm jest na tyle specyficzny, jestem na tyle kontuzjogenny, że muszę dbać o siebie bardziej niż inni.

Kiedy to zrozumiałeś?
– Dbać o siebie na poważnie – z dietą i tak dalej – zacząłem przed tym sezonem. Współpracuję z moim dobrym znajomym, Marcinem Grolikiem, którego serdecznie polecam. Ma do mnie fajne podejście, co miesiąc ustala mi dietę, wylicza kalorie. A trenerem staram się być sam dla siebie; poza zajęciami w klubie robić też coś dodatkowo, ale oczywiście nie za dużo i w granicach rozsądku. Staram się dbać o rytm dnia, nie zarywać nocy, dobrze spać. Postanowiłem sobie, że minimum osiem godzin. Na razie to działa i oby skutkowało dalej.

Sam do tego doszedłeś, że trzeba się jeszcze mocniej zawziąć i postawić na piłkę?
– Nie będę ukrywał, że od małego kierował mną trener Kolonko. Najpierw grałem w polu. Gdy przyszedłem na trening bramkarski, trener Kolonko powiedział do mojego trenera Pągowskiego.

– Kamil, no nie, nie nadaje się!

Pamiętam, że byłem strasznie gruby. Nie wyglądałem jak zawodnik. Z biegiem czasu zacząłem jednak o siebie coraz bardziej dbać i jest OK.

Ile lat miałeś, gdy zmieniłeś pozycję?
– Przełom podstawówki i gimnazjum. W polu grałem u trenera Lisa, przez jakieś 5-6 lat. Na początku byłem wystawiany z przodu, ale im stawałem się większy, tym byłem coraz bardziej zapchajdziurą (śmiech). Mam wrażenie, że gdy grałem w polu, to byłem strasznym leniem. Wydawało mi się, że już jestem bardzo dobry. Gdy obejmował nas trener Pągowski, stałem już na bramce.

Jak to się stało?
– Na obozie w Węgierskiej Górce nasz bramkarz, Kamil Zemanek, przeziębił się, wrócił do domu i nie miał kto bronić na sparingu. Stanąłem więc ja. Trener Lis pytał mnie, czy nie spróbuję na stałe. Początki były trudne. Nie chciałem chodzić na treningi. Płakałem i mówiłem rodzicom, że już nie chcę grać, skoro mam bronić.

bartosz_golik_rocznik_97

Gruby na bramkę!
– (śmiech). Ale przekonałem się do tego dość szybko, chyba już po tygodniu. Pojechaliśmy na jakiś turniej halowy. Moja gra nie miała wiele wspólnego z bronieniem, starałem się po prostu odbijać piłkę, by nie wpadła do bramki, ale z biegiem czasu wyglądało to coraz lepiej. Bodajże w swoim pierwszym meczu na dużym boisku, na Ruchu Chorzów, obroniłem karnego. Strzelał go mój przyjaciel, Marcin Wicik, który trafił do Ruchu z Rozwoju.

Może ci dał?
– (śmiech). Nawet nie wiem, co ja wtedy zrobiłem. Rzuciłem się bez jakiejkolwiek techniki, bodajże w prawo, no i wyszło. Zaczęło mi się podobać, skoro widziałem, że czasem można coś ważnego obronić.

Trenera Kolonkę długo przekonywałeś do siebie?
– Nieraz byliśmy sami na treningach. Rozmawialiśmy o tym, że bramkarz nie może tak wyglądać. Miałem wtedy długie włosy. Zasłaniały oczy, „szopa”. Taka była wtedy moda. Już drugiego dnia po sugestii trenera je ściąłem. Duży wpływ miał na mnie. I ma. Nie tylko w sprawach bramkarskich.

Szybko wtedy chudłeś?
– W drugiej klasie gimnazjum codziennie starałem się ćwiczyć na siłowni. Aż mi to potem przeszkadzało, bo byłem za wielki, mięśnie nie były elastyczne. Powoli chudłem, w liceum już zacząłem wyglądać w miarę jak zawodnik.

Wierzyłeś, że będziesz profesjonalnym bramkarzem?
– Zawsze miałem nadzieję – jak chyba każdy za dziecka – by grać w piłkę. Im dalej, tym te nadzieje stawały się większe. To najpiękniejszy zawód świata. Każdy chciał strzelać gole, być jak Zidane czy Brazylijczyk Ronaldo, który chyba przypadł mi do gustu za bardzo, bo tak się do niego upodobniłem, że… wylądowałem na bramce (śmiech).

Teraz dieta jest dużym wyzwaniem?
– Największy problem miałem zawsze ze słodyczami. Odkąd je wykluczyłem, jest w porządku.

Łatwo się mówi!
(śmiech). Był taki moment, że trzymałem dietę przez siedem dni w tygodniu, cały czas.

Żadnego „cheat day”?
– Jeden posiłek, w niedzielę, gdy mogłem sobie na coś więcej pozwolić. Paradoks polega na tym, że poza ligą bardziej trzymam się diety niż w sezonie, gdy jest większe zmęczenie. Czasem więc zje się cukierka, bo organizm domaga się cukru. Po dwóch treningach też mówię sobie „zasłużyłem sobie, to zjem coś innego”. Kalorie się zgadzają, ale wiadomo, że to nie to samo.

Sam gotujesz?
– Tak, choć początki były dramatyczne. W kuchni spędzałem pół dnia. Teraz robię sobie śniadanie, a w innych garnkach gotują się inne posiłki. 15 minut – i jest przygotowane. Kwestia nauki i przyzwyczajenia.

Na ile zdrowy tryb życia to teraz wyrzeczenie, a na ile przyjemność?
– Rutyna i przyjemność. Zresztą, cała rodzina przez to zdrowo się odżywia. Nie ma tego problemu, że jeśli czegoś sam sobie nie zrobię, to nie będę miał co jeść. Kupujemy te same rzeczy.

Tata to twój największy kibic?
– On woził mnie jako dzieciaka do klubu. Gdyby nie tata, na pewno nie uczestniczyłbym we wszystkich treningach, a frekwencję zawsze miałem wzorową. Jeśli nie gram, to… nie przychodzi na mecze, ale teraz stara się być na wszystkich; podobnie jak cała rodzina, przyjaciele, dziewczyna. Tata to jednak kibic nr 1.

bartosz_golik_news_4

Teraz masz swój najlepszy okres w seniorskiej piłce?
– Inaczej: pamiętam moment debiutu w pierwszej lidze (czerwiec 2016, ostatnia kolejka, porażka 0:1 w Nowym Sączu – dop. red.). To był dla mnie szok. Miałem 18 lat, grałem w juniorach, rezerwach i to już było dla mnie dużo, móc występować w seniorskiej piłce, w „okręgówce”. Dostałem szansę gry w pierwszej lidze. Mimo że w tym meczu walczyliśmy już o nic, to dla mnie było to coś. Starałem się nie stresować; podszedłem do tego na zasadzie, że to po prostu kolejny mecz. Starsi koledzy w linii obrony mi pomagali. Powtarzali mi, żebym był spokojny. To był jeden z lepszych momentów w tej mojej krótkiej przygodzie z piłką. A obecne chwile? Zaczęliśmy tę wiosnę super, gramy na zero z tyłu, to zasługa całej drużyny. Piękna sprawa, fajnie się to wszystko układa.

Śmialiśmy się, że dopiero w czwartym meczu, z ROW-em, miałeś coś do roboty.
– Taka prawda. Końcówka z Bełchatowem, końcówka z Legionovią – to były dwie sytuacje na dwa mecze. Radomiak… Nawet trudno powiedzieć, czy miałem tam coś prócz dośrodkowań. Z ROW-em interwencji było najwięcej. Cieszę się, że byłem w stanie pomóc. Jeśli chłopaki w końcówce są zmęczeni, to ja wtedy muszę dać coś od siebie. Skoro oni pomagają przez 89 minut – albo nawet przez trzy mecze – i nie mam nic do bronienia, to muszę mieć świadomość, że przyjdzie taki moment, w którym będę musiał być skupiony i im pomóc. Takie podejście trzeba mieć, by to wszystko dobrze działało.

Masz swój bramkarski ideał?
– Nie. Staram się brać od każdego to, co dobre. Jest tylu bramkarzy, którzy mogą świecić przykładem, że aż byłoby mi głupio, gdybym nakręcił się tylko na jednego.

Jak ważne jest to, żeby w zespole atmosfera między bramkarzami była odpowiednia?
– Najistotniejsza dla mnie jest zdrowa rywalizacja. Z Bartkiem Solińskim taka jest. Gdy bronił „Solin”, byłem bardzo zadowolony po tym, jak zagrał dobry mecz w Stargardzie. Obronił karnego, mieliśmy wtedy mało punktów, a bardzo nam pomógł i został bohaterem. Przypuszczam, że było to równie ważne dla niego samego, co i dla mnie. Byłem zadowolony. Pewnie w drugą stronę jest tak samo – teraz „Solin” też pogratulował mi po ROW-ie. Ktokolwiek będzie bronił, będę zadowolony, jeśli drużyna zachowa czyste konto i zdobędzie komplet punktów.

bartosz_golik_news

Deskorolkę często z szafy wyciągasz?
– To odkopałeś! (śmiech). Ostatnio chyba w czerwcu, gdy mieliśmy po sezonie wolne. Deskorolka też pomogła mi w gimnazjum zrzucić trochę brzucha. Teraz tylko jeżdżę sobie dla przyjemności, poodpychać się, bez żadnego skakania. Moja dziewczyna na rolki, ja – na deskorolkę i tak sobie jeździmy. Teraz muszę o siebie dbać, nie łapać niepotrzebnych urazów czy stłuczeń.

Jakbyś sobie łokieć rozwalił, to pewnie w klubie nikt by tego miło nie odebrał.
– Pewnie nie. Pamiętam, jak za juniora wywróciłem się na desce. Bok mnie bolał, a potem musiałem bronić w meczu. Starałem się to ukryć, mówię o tym dopiero teraz, w tym wywiadzie (uśmiech). Na pewno deskorolka nie pomagała dawać z siebie 100 procent, powodowała mikrourazy. To może być uważane za sport ekstremalny, skoro każdy upadek przy większej prędkości może być bolesny.

Masz jakieś ulubione miejsce do jeżdżenia?
– Sporo. Przede wszystkim Pomnik Trudu Górniczego, no i Muchowiec. Tam jest w miarę równo i można spokojnie pojeździć sobie dla przyjemności, gdy jest ciepło.

Skąd się to u ciebie wzięło? „Tony Hawk” na komputerze?
– Podpatrzyłem u starszych znajomych. Mieliśmy fajną grupkę, spotykaliśmy się po szkole i ruszaliśmy w różne miejsca. Albo na osiedlu, albo na skateparki… Pomnik Trudu Górniczego to akurat daleko, rodzice nie za bardzo chcieli tam puszczać. Powtarzano mi też – „nie jeździj, bo będziesz miał kontuzję”. To też mały absurd, bo nigdy nic poważniejszego na deskorolce mi się nie stało, mimo że skaczesz i upadasz, a potem szedłem na trening i dochodziło do skręceń kostki i kolana.

Na jednym filmiku na twoim Instagramie wygląda to konkretnie.
– Jeździłem siedem lat, czyli sporo. Trochę umiałem. Raz nawet wygrałem koszulkę (śmiech). Trzeba było jednak z czegoś zrezygnować, coś wybrać.

Jaki najtrudniejszy trik opanowałeś? 
– Chyba hardflip… Fajne wspomnienia, fajne chwile przeżyte ze znajomymi.

Some tricks ✌️#360flip#hardflip

Post udostępniony przez Bartek Golik (@bartekgolik)

To skoro jesteśmy obok piłki, to jeszcze słowo o muzyce. Jak ważny jest dla ciebie rap?
– To przyjemność. Jestem otwarty na wszystkie gatunki, ale polski rap przypadł mi do gustu. Kękę, Paluch, Quebonafide, Tau, PRO8L3M… Mam chyba komplet ich albumów. Kiedyś słuchałem motywacyjnych rzeczy. Masakra. Byłem po tym nabuzowany, a teraz dla przyjemności stawiam na spokojniejsze kawałki. Tak, by przed meczem nie być przemotywowanym.

Czyli nie jest tak, że wysiadasz z autokaru z wielkimi Beatsami na uszach?
– Nie, nie. Pamiętam, że jakoś po tym błędzie popełnionym na Radomiaku „Gała” zapytał mnie: – Dlaczego tak ciągle jesteś ze słuchawkami, tak się buzujesz? Może w tym problem? Wziąłem to do siebie. Od tego czasu słuchawki przed meczem dla mnie nie istnieją. Może to też mi pomogło i „Gała” miał rację.

Skoro współpracujesz z trenerem personalnym, to pewnie wytyczasz sobie w życiu konkretne cele?
– Trener personalny to głównie dla mnie dietetyk , dla zdrowia. Marzenia? Wiadomo, że każdy chciałby grać w najlepszych klubach Europy, zarabiać mnóstwo pieniędzy i być znanym. Trzeba jednak stąpać twardo po ziemi i żyć tym, co jest teraz. Jestem zadowolony, że gram w Rozwoju, który daje mi szansę od dziecka. Tu zaczynałem, tu podpisałem pierwszy kontrakt. Tu tak naprawdę spełniłem część moich marzeń. Jasne, że byłoby super pójść gdzieś wyżej. Jeśli się nie uda – trudno, takie jest życie, ale obym mógł powiedzieć, że zrobiłem wszystko, co mogłem.

bartosz_golik_news_3

A wyobrażasz w ogóle siebie w innym klubie?
– Ciężko! W Rozwoju znam wszystko i wszystkich. Na stadion z Panewnik mam jakieś dwa kilometry. Autem – kilka minut. Rozwój to część mojego życia. Jestem tu od 13 lat, od początku podstawówki. Cokolwiek będę robił w życiu, zawsze będę ten klub miło wspominał.

Studiujesz?
– Póki co – nie. W tym roku zamierzam jednak pójść na AWF. Dostałem się już w poprzednim roku, ale nie na te kierunki, na które chciałem. Z listy rezerwowej nie udało się wejść. Może teraz się uda. Interesuje mnie aktywność fizyczna i żywienie, ewentualnie fizjoterapia. Zobaczymy.

Presja w domu na to jest?
– W sumie, to nawet nie, ale sam mówię sobie, że nigdy nie wiem, co się stanie. Mogę złapać – odpukać, wypluć! – kontuzję, która przekreśli szanse na dalszą grę w piłkę. Wtedy trzeba będzie robić w życiu coś innego. Samą piłką się nie żyje. Jeśli się nie uda, coś stanie się nieprzewidzianego, to trzeba będzie się z tym pogodzić i pójść do pracy. Czy to będzie fizjoterapia, czy praca w magazynie… Im lepiej się wykształcę, tym większe będą możliwości, dlatego studia sią dla mnie o tyle ważne, że w razie czego dadzą alternatywę.

W Rozwoju wiele osób dzieli grę w piłkę z inną działalnością. Czerpiesz z tego?
– Pewnie! Przede wszystkim, to ja tych ludzi podziwiam. „Gała” idzie do roboty na kopalnię, a potem stawia się na treningu. „Kowal” w agencji nieruchomości rano załatwi komuś mieszkanie, a potem na treningu daje z siebie maksa. Nie brakuje chłopaków, którzy poza piłką mają swoje projekty, interesy. Piotrek Barwiński czy „Solin” trenują innych, Tomek Wróbel to już w ogóle człowiek-instytucja. Jest wielu ludzi, z których można brać przykład. Dlatego cieszę się, że mogę być w tej szatni!

bartosz_golik_news_2

Bartosz GOLIK
urodzony: 6 lutego 1998 w Katowicach
pozycja: bramkarz
kluby: Rozwój Katowice
w I lidze: 1 mecz (5.06.2016)
w II lidze: 24 mecze

foto: Marta Kołodziejczyk