Mateusz Mazurek był członkiem „złotej” drużyny Rozwoju z sezonu 2014/15, ale zamiast grać w pierwszej lidze, wylądował w Łaziskach Górnych. Marzeń jednak nie porzucił i po trzech latach znalazł się na szczeblu centralnym. W sobotę stanie naprzeciw nas jako zawodnik ROW-u 1964 Rybnik.
6 września 2014 roku. To był z pewnością jeden z najbardziej spektakularnych w ostatnich latach debiutów w Rozwoju. Wejść z ławki w 71. minucie wyjazdowego meczu, przy stanie 1:0 dla rywali, a po końcowym gwizdku cieszyć się wygranej 3:1? W dodatku na Stadionie Ludowym w Sosnowcu?! Notując przy tym dwie… i pół asysty?! Pół – bo to po jego dośrodkowaniu i zbyt krótkim wybiciu piłki przez Krzysztofa Markowskiego, Zagłębie pierwszy raz tamtego wieczoru rzucił na deski Tomasz Wróbel. Dwie – bo to po jego zagraniach do siatki trafiali najpierw Przemysław Szymiński, a potem (ponownie) Wróbel.
Mateusz Mazurek. Choć spędził w Rozwoju tylko rok, zapisał się w długiej historii naszego klubu złotymi zgłoskami jako członek ekipy, która w sezonie 2014/15 wywalczyła niezapomniany awans do pierwszej ligi. Mimo że „Mazi” trafił na Zgody – na zasadzie wypożyczenia z GKS-u Katowice – już w trakcie rundy, w końcówce okna transferowego, to walnie przyczynił się do tego, że nasza drużyna, prowadzona wtedy przez Dietmara Brehmera, zdobyła tytuł mistrza drugoligowego półmetka. Jesień 2014 to była chyba najlepsza runda Rozwoju na przestrzeni tych ponad sześciu lat spędzonych na szczeblu centralnym. Mateusz grał regularnie, strzelił trzy gole… Takiego lewoskrzydłowego inni mogli nam zazdrościć, a już takiego młodzieżowca – tym bardziej.
Wiosna była już gorsza. Zimą do klubu trafili inni jakościowi młodzieżowcy – na czele z Filipem Kozłowskim czy Patrykiem Kunem – i Mazurek zanotował już tylko jeden występ w podstawowym składzie oraz siedem wejść z ławki. – To był z pewnością fajny okres, bo skończył się w Rozwoju awansem. Zawsze inaczej, z większym sentymentem, wraca się do takich czasów niż lat, kiedy lądowało się w środku tabeli – przyznaje Mateusz Mazurek, który mimo wywalczonej promocji na zaplecze ekstraklasy nie został przy Zgody.
– Żal był na pewno, bo po awansie chyba nikt nie chciałby odchodzić. To już jednak przeszłość. Pamiętam, że wtedy kończyło mi się wypożyczenie z „Gieksy” i tak naprawdę nie było żadnych rozmów, by zostać w Rozwoju. Miałem za to nadzieję, że przedłużony zostanie mój kontrakt z GKS-em, ale niestety nic takiego się nie stało. Taki już urok statusu młodzieżowca, że gdy kończy się, wygasa, to nastaje smutna rzeczywistość. Musiałem szukać nie tylko grania, ale i pracy, bo z samej piłki na niższym szczeblu nie wyżyjesz – wspomina „Mazi”.
Latem 2015 roku wylądował ostatecznie tam, gdzie był już wypożyczony, zanim jeszcze trafił do Rozwoju – na sprawdzony grunt do Polonii Łaziska Górne, tyle że już nie trzecio-, a czwartoligowej. Tam spędził aż trzy sezony.
– Zatrudniłem się w Katowicach, w firmie Impel. Szczegółów ujawniać na zewnątrz nie mogę, taka to praca. Z grą w Polonii dało się to pogodzić. Przez te trzy lata liczby mi nie spadały. Co sezon poziom bramek i asyst był podobny. Z tyłu głowy miałem nadzieję, że w końcu ktoś zadzwoni. Tak się działo, ale zwykle tylko zimą. Wiemy, jak to zimą jest. Kluby wtedy zwykle na odejścia nie pozwalają, no i tyle. Latem, gdy sezon się kończył, nikt się nie odzywał. Aż do chwili, gdy w tym roku zgłosił się ROW – opowiada Mazurek.
Dziś ma 24 lata i cieszy się, że może nadal realizować swoją pasję. – Moim marzeniem jest trafić jeszcze wyżej niż druga liga, ale przyznam szczerze, że jedno marzenie już spełniłem. Chciałem wrócić na poziom zawodowy, móc skupić się tylko na piłce, a nie wstawać rano do pracy, albo grać mecze po piątkowych „nockach”. Wtedy trudno w pełni skupić się na futbolu. Czekałem na taką okazję, by znowu żyć z piłki i ROW mi to umożliwił. Z pracy więc zrezygnowałem. Pamiętam, że w Rozwoju widziałem z boku, jak to wygląda. Część chłopaków chodziła na kopalnię, a ja tylko na trening. Nie wiedziałem, jak to jest. W Łaziskach przekonałem się o tym na własnej skórze. Teraz, będąc w Rybniku, tym bardziej sobie to szanuję, tym bardziej się przykładam – podkreśla „Mazi”.
Czy po trzech latach spędzonych w Łaziskach trudno jest wrócić do – bądź co bądź – zawodowej drugiej ligi? Na to wskazują liczby, bo Mazurek nie należy raczej do grona „pierwszych wyborów” trenerów Rolanda Buchały i Dariusza Sieklińskiego. Po raz ostatni w wyjściowym składzie wybiegł ponad miesiąc temu. Ogólnie zaliczył tej jesieni 13 ligowych występów, 7 razy meldował się na boisko z ławki.
– Taka jest decyzja trenerów. Gramy też trochę innym ustawieniem od tych, z którymi dotychczas miałem do czynienia. Na wahadle trzeba bardziej pracować w defensywie, bo tylko jeden zawodnik ogarnia skrzydło. Jest więcej roboty, ale nie mam z tym problemów i nie czuję się od nikogo słabszy. Czekam na swoją szansę, ciężko trenuję i jeśli ją dostanę, to przez moją obecność na murawie jakość gry zespołu raczej nie spadnie – przekonuje nasz rozmówca, który do dziś – ma się rozumieć! – mieszka w Katowicach.
– Ale nawet za bardzo nie ma kiedy na Rozwój wpaść; nawet brata, w czwartoligowym Myszkowie, też dawno nie byłem oglądać. Chciałbym, by w sobotę w Rybniku był dobry mecz z obu stron – no i zwycięski dla ROW-u. Na razie nie wiedzie nam się tak, jakbyśmy chcieli. Wyniki nie są zadowalające. Sądzę jednak, że to wszystko idzie w dobrym kierunku i w końcu zaczniemy częściej punktować za trzy, a nie tylko za jeden, jak w ostatnich kolejkach. Niestety, strefa spadkowa ciągle jest blisko, mamy ją tuż za plecami, a przed końcem roku chcielibyśmy się od niej oderwać, by złapać więcej tlenu – przyznaje Mateusz Mazurek.
Mateusz MAZUREK
urodzony: 12.07.1994 w Katowicach
kluby: Tornado Katowice, GKS Katowice (2005-13), Polonia Łaziska Górne (2013-14), Rozwój Katowice (2014-15), Polonia Łaziska Górne (2015-18), ROW 1964 Rybnik (2018 – ?)
pozycja na boisku: boczny pomocnik
w I lidze: 1/0, w Rozwoju: 21/3, w ROW-ie: 15/0
ROW 1964 Rybnik – Rozwój Katowice
16. kolejka II ligi
sobota, 27 października, godz. 15:00, stadion przy ul. Gliwickiej 72
Sędziuje: Paweł Horożaniecki (Żary)
foto: Marta Kołodziejczyk