Filip Kozłowski: Na Zambrów sam siebie bym nie wystawił [WYWIAD]


fifi_kozlowski_sk_1

22-latek, który zimą wrócił do Rozwoju po półrocznym pobycie w Chojniczance, wskoczył do wyjściowego składu na dwa poprzednie mecze i oba zakończył zdobytą bramką. – Zaczęliśmy rundę bardzo dobrze. Byłem pewien, że to odpali – mówi Filip.

Gol z Błękitnymi, gol z Olimpią. Miałeś w seniorskiej piłce taką serię?
– W czwartej lidze, w Kruszwicy jeszcze.

To dla ofensywnego zawodnika chyba ważne?
– No ważne, ważne. Ale na poziomie centralnym zdarzyło mi się to pierwszy raz.

Spadł ci teraz jakiś kamień z serca?
– Nie, nie. Ale tak ci powiem, że po tym Stargardzie wychodząc na ten drugi mecz czułem, że będzie dobrze. Albo inaczej: nie miałem takich myśli, że muszę strzelić za wszelką cenę. „Bo coś, bo ostatnio nie trafiłem, bo zmarnowałem setkę”. Wtedy mogłoby nic z tego nie być. A tak, to inne podejście zaprocentowało, podszedłem do tematu spokojniej.

Czyli głowa się zmienia?
– No oby, oby. Obym teraz w Kołobrzegu znowu trafił.

Twoje trzy ostatnie gole były bardzo podobne. Głową, z nie tak łatwych pozycji. Rok temu w Chojnicach, teraz te dwa…
– No! I jeszcze w pierwszej lidze z Bytovią. Wszystko z głowy! Z nogi to strzelałem w swojej pierwszej rundzie w drugiej lidze.

Gra głową była zawsze twoim atutem?
– Właśnie nie. Nie strzelałem nigdy w ten sposób za wiele, nie pracowałem nad tym. Naprawdę, nie był to element, który jakoś bardzo mi pomagał. Nie wiem, czemu tak.

Który gol teraz dał większą satysfakcję? Stargard czy Olimpia?
– Wydaje mi się, że ten z Błękitnymi.

Bo?
– Bo to była pierwsza taka bramka po dłuższym czasie. Tak myślę. Ta druga jednak też była istotna. Przed meczem z Olimpią oglądałem tabelę. Myślę sobie: „Wygrana będzie bardzo ważna”. No i przesunęliśmy się na 11. miejsce.

W Stargardzie bramkarza oślepiło słońce?
– Ciężko miał, szedł już na krótki słupek… Padają takie bramki. Wydaje mi się jednak, że sfaulowałem wcześniej obrońcę.

Łokieć poszedł?
– No poszedł. W pewnej fazie, na początku lotu piłki, trochę gościa popchnąłem. Myślałem, że sędzia zagwiżdże.

Obrońca protestował?
– Właśnie nie. Akcję wcześniej rozmawialiśmy ze sobą – nie wiem konkretnie, kto to był – i potem się śmiał, że zagadałem go.

Zapytam jeszcze o ostatnią sobotę. Po golu podbiegłeś do trenera Krawca. Spontan?
– Nic zaplanowanego i celowego. Tak jakoś spontanicznie wyszło.

Pierwszy raz po bramce znalazłeś się w objęciach trenera?
– Mało bramek strzelam! W czwartej lidze, w Gople, mi się to zdarzało.

Półtora roku spędziłeś w pierwszej lidze. Wróciłeś zimą do Rozwoju, ale na pierwsze wiosenne mecze wchodziłeś z ławki. Zaskoczenie?
– Nie, nie. Liczyłem się z tym na początku okresu przygotowawczego, bo dużo zawodników przyszło, a mi skończył się wiek młodzieżowca. Oczywiście, byłem zły, że nie gram, ale podejrzewałem to. Co mi pozostało? Tylko ciężko pracować. Przed Stargardem miałem dobry tydzień. Trenerzy to zauważyli i dali mi z Błękitnymi szansę. Już na Zambrów jednak… sam siebie bym nie wystawił. Mimo bramki, bo grałem słabo. Po raz kolejny dostałem szansę i mam nadzieję, że ją wykorzystałem.

Wcześniej często zdarzało się, że grałeś dobrze, a nie strzelałeś.
– Po meczu skomentowałem to tak, że wolę grać słabo i zdobywać bramki, niż na odwrót.

Zaprzyjaźniłeś się już z prawą pomocą?
– Jest coraz lepiej. Przede wszystkim taktycznie; wiem, gdzie biegać. Bo na początku to była tragedia.

Gdzie tu są największe zmiany?
– Boczny pomocnik ma też zadania defensywne. To ta różnica. Wiadomo, jak na „dziewiątce” się gra, to praktycznie schodzisz do swojej połowy – i to wszystko. A tu trzeba jeszcze myśleć o defensywie. Zresztą, wychodzę przed meczem z takiego założenia, że najpierw defensywa, a później cała reszta. Bo wiadomo, w jakim miejscu jesteśmy.

Najpierw defensywa… No to szybko się przestawiłeś.
– Szybko, szybko. Ale jeszcze dużo mi brakuje.

Patrząc na drużynę, dobry ten start wiosny.
– Bardzo dobry! Widziałem jednak zimą, jacy zawodnicy przyszli do Rozwoju. Wyglądało to bardzo dobrze i musiało odpalić. Byłem tego na sto procent pewny. Dużo jest dobrych zawodników, naprawdę.

Dwa lata temu ta druga liga, z której awansowaliśmy, była inna?
– Mnie się wydaje, że jest tak samo. Nie wiem, dlaczego jesteśmy teraz w takim miejscu w tabeli, a wtedy awansowaliśmy. Naprawdę, poziomem jest tak samo.

Z innej parafii: Chojniczanka awansuje do ekstraklasy?
– Sądzę, że tak. Gdyby tę drugą rundę zaczęli od porażek, to byłoby ciężko, ale nie przegrywają. Prawie wszystko poremisowali, ale jest tak dobry układ, że mogą awansować. W kilku ostatnich kolejkach może zaważyć doświadczenie, ale w Chojnicach jest doświadczony zespół. Mogą to zrobić. Większość zawodników ma przeszłość w ekstraklasie. I to nie taką jak ja, że pięć występów, tylko po 80 czy 100. Dla nich to żadna nowość, że są w pierwszej lidze na pierwszym miejscu.

Korona Kielce wygrała w poniedziałek siódmy raz z rzędu u siebie pod wodzą Macieja Bartoszka, czyli trenera, z którym współpracowałeś w Chojniczance. Co ma w sobie takiego, że umie scalać te zespoły?
– Trener Bartoszek był specyficzny. Miał taki dar, że wchodził do szatni przed meczem i drużyna była tak naładowana, że wychodziliśmy na boisko i nie trzeba było nas motywować. Poza tym – zachowanie przy linii, do sędziów… Coś się działo! Chwilowa przerwa w grze – i już wszystko z ławki buzowało. „Dawać, dawać!”. Główną zaletą tego trenera jest robienie atmosfery. Widziałem też filmiki z szatni Korony. Ta atmosfera ma duży wpływ na wyniki. Nie wierzę w to, że jest inaczej.

Skończmy Rozwojem. Dobrze, że z Kotwicą gramy już w czwartek?
– Mi to obojętne, naprawdę. Ale… No lepiej, bo święta się zbliżają, a daleko mam do domu. Mi to na rękę.

Wracasz potem z zespołem do Katowic?
– Nie, nie. Ojciec po mnie przyjeżdża i wracam do domu, do Kruszwicy. Oby z trzecim z rzędu golem. W Kołobrzegu już raz strzeliłem, miło to wspominam. No i zagram na „Azika”; wiem, czego się po nim spodziewać na lewej obronie.

kozlowski stawar puszcza mk news

Kotwica Kołobrzeg – Rozwój Katowice
26. kolejka II ligi
czwartek, 13 kwietnia, godz. 17:00, stadion im. Sebastiana Karpiniuka w Kołobrzegu

foto: MK, SK