Kamil Łączek: Wiosna na poziomie legendarnym [WYWIAD]


– Trener Wróbel jest osobą, która zaraża nas wszystkich optymizmem – mówi obrońca Rozwoju, z którym rozmawialiśmy m.in. o wrażeniach z pierwszych zajęć pod okiem zmodyfikowanego sztabu szkoleniowego.

Grywasz w FIFĘ?
– Kiedyś grywałem, ale zaprzestałem i już od dawien dawna nie miałem okazji.

Na jakim poziomie trudności będzie tej wiosny dla Rozwoju druga liga? Zawodowiec, klasa światowa?
– Legendarny, legendarny! Tak bym to określił. Przed nami 13 meczów. Przeraża mnie, że tylko tyle. Siedem z nich musimy wygrać, żeby być pewnym utrzymania. To naprawdę dużo. Nie ma miejsca na pomyłki, trzeba od pierwszej kolejki ruszyć. Wiemy, z kim gramy. Siarka jest rywalem niewdzięcznym. Nie dość, że dobrze gra w piłkę, to jeszcze jest w tabeli pozycję nad nami. Musimy zdobywać u siebie po trzy punkty, a na wyjazdach starać się dokładać przynajmniej remisy.

Śledziłeś zimą doniesienia z Tarnobrzegu?
– Wiem, jakich wzmocnień dokonali i jakie osiągali wyniki w sparingach. Mniej więcej kojarzę, kto może zagrać, a kto nie, choć finalnie zadecyduje o tym oczywiście trener Gąsior. Marcin Wodecki będzie mocnym punktem rywali w ofensywie. Naprawdę, zanosi się na strasznie ciężki mecz. Musimy temu podołać – tym bardziej, że boiska nie będą jeszcze wybitne. Gdy niedawno mieliśmy na naszym stadionie sesję zdjęciową, to murawa nie była w najlepszym stanie. Przed nami jedna wielka walka. Wierzę, że braki jesteśmy w stanie nadrobić naszym śląskim charakterem.

Rozmawiamy na „Kolejarzu”. Obawiasz się przejścia z nawierzchni sztucznej na naturalną?
– O, tak. Trzeba powiedzieć, że to duża różnica. Tu można pięknie potrenować schematy i jest fajnie, ale wszystko potem weryfikuje boisko trawiaste. Przejście z dobrej murawy na trawę, która nie jest w idealnym stanie, to zawsze wyzwanie. Ale… działa to w dwie strony. Pamiętamy, że gdy we wrześniu graliśmy ze Skrą Częstochowa, przechodząc z naturalnej na sztuczną, to zaliczyliśmy najgorszy mecz w sezonie.

Czy nasze szanse na utrzymanie określiłbyś jako wyższe niż wydawało się w grudniu?
– Wtedy nastroje były średnie, porażka w Siedlcach trochę je zmąciła. Trzeba sobie powiedzieć, że mamy mało punktów. 21 meczów, 21 punktów… No, naprawdę mało. Nie jest to też jednak tragiczna sytuacja. Nie jesteśmy na samym dnie, zajmujemy pozycję trzecią od końca. Nasz dorobek jest jednak malutki. Gdy wychodziliśmy ze strefy spadkowej rok temu, mieliśmy do rozegrania 15 kolejek. Była różnica, większy margines błędu. Teraz w 13 meczach musimy się sprężyć, by dobić co najmniej do 40 punktów.

Jesteś zdziwiony, że nikt zimą nie odszedł?
– Powiem szczerze, że tak. W szatni mówiliśmy między sobą o różnych propozycjach – także tych dotyczących mojej osoby. Nie grzebmy jednak w trupach. Jest 28 lutego, znajdujemy się w tym samym gronie i trzeba się cieszyć, że tak zostało. Szkoda tylko, że w okresie przygotowawczym nieco trapiły nas większe czy mniejsze urazy. Praktycznie nie było sparingu, który rozegraliśmy w optymalnym składzie. To minus. W lidze musimy dawać maksa. Nie odstawiać nogi – ani niczego innego. I być dobrej myśli.

Jak wrażenia po pierwszych treningach ze sztabem szkoleniowym, w którego składzie znajduje się już Tomasz Wróbel?
– Zacznę od tego, że życzymy trenerowi Bosowskiemu jak najszybszego powrotu do pełnej dyspozycji. A wrażenia? Oczywiście pozytywne. Trener Wróbel…

Trener!
– (uśmiech). Trener Wróbel jest osobą, która zaraża nas wszystkich optymizmem. Pograł w piłkę na poziomie dobrym, czy wręcz świetnym. Przeżył – jak to nam ostatnio opowiadał – bardzo wielu trenerów. Jeśli od każdego zaczerpnął coś pozytywnego, to za trzy sezony zagramy w Lidze Mistrzów (śmiech). Powiedział nam też, że nieważne, co było 2-3 miesiące temu. Czy byliśmy na stopie koleżeńskiej, czy nie… Skoro teraz został jedną z osób decyzyjnych, to będzie od nas egzekwował to, czego wymaga. Niezależnie czy chodzi o mnie, Patryka Gembickiego…

Albo „Gancara”!
– Dokładnie. Nieważna jest metryka; ważne, kto i co ma do wykonania na boisku. Trzeba się wzajemnie szanować i słuchać tego, co mówią trenerzy.

W sparingach byłeś naszym najlepszym strzelcem. Chyba coraz trudniej przyporządkować cię do konkretnej pozycji?
– Jestem bocznym obrońcą. Czasem – z braku laku – muszę wystąpić na środku defensywy. Niezależnie, czy gramy trójką czy czwórką, staram się pomóc drużynie. Gdzie trener mnie widzi, tam robię wszystko, by jakoś to wyglądało. Ale nie zawsze tak się da. Pozycja bocznego obrońcy a pozycja stopera to zupełnie inne bajki. Inne zachowania. Grając na stoperze, muszę sobie wszystko układać w głowie. Nie wyrywać się, nie wychodzić poza ramy. Wcześniej zdarzyło mi się wystąpić w tym sektorze boiska tylko raz – w Niepołomicach, gdy trener Tułacz wystawił mnie w takiej roli na sparing z juniorami Stali Mielec. Fajna pozycja, spokojna, jest mniej biegania niż na boku. Ale trzeba być odpowiedzialnym. Jesteś jak saper, mylisz się tylko raz.

Jest jakaś pozycja, której obsadzenia odmówiłbyś?
– Na bramce niech mnie żaden trener – nawet trener Wróbel – lepiej nie wystawia.

O Konradzie Andrzejczaku mówi się, że jest miksem Michała Płonki z Kamilem Łączkiem. I co ty na to?
– Gdyby był połączeniem „Płony” i mnie nie wizualnie, a piłkarsko, to by grał co najmniej w ekstraklasie! (śmiech). Przychodząc do nas, miał lekki zarościk. Podłapał to Marcin Kowalski, mówiąc, że łącząc mnie i „Płonę”, wyszedłby taki Konrad. Fajnie. Trzeba się śmiać z tego wszystkiego, mieć dystans. Szatnia piłkarska jest specyficznym miejscem. Jeśli ktoś nie ma dystansu, to polegnie.

Rozwój Katowice – Siarka Tarnobrzeg
22. kolejka II ligi
sobota, 2 marca, godz. 15:00, stadion przy ul. Zgody 28

foto: Tomasz Błaszczyk, Szymon Kępczyński