Bytomianin, wychowanek Polonii, agent nieruchomości, lewy obrońca Rozwoju – przed piątkowymi derbami Śląska w drugiej lidze pogadaliśmy z Marcinem Kowalskim.
Jesteś z Bytomia, ale urodziłeś się w Środzie Wielkopolskiej.
– Stamtąd pochodzi moja mama. Od drugiego roku życia mieszkam w Bytomiu. Rodzice przywędrowali tu za pracą, ojciec jest już emerytowanym górnikiem. Moi bracia urodzili się na Śląsku, ja w Wielkopolsce, ale chyba mogę o sobie powiedzieć „Ślązak”.
Akcent masz dość mocny.
– Bardzo! Prawie całe życie w końcu tu spędziłem. W Środzie już tylko bywam. Mam tam rodzinę. Będąc dzieckiem, co wakacje spędzało się czas z kuzynami i kuzynkami u babci. Teraz już widzimy się sporadycznie, na jakichś okolicznościowych imprezach.
Jesteś wychowankiem Polonii.
– Zaczynałem tam w grupach młodzieżowych, tam też stawiałem pierwsze kroki w dorosłej piłce.
Ale za seniora już po drodze ci z nią raczej nie było.
– Wchodziłem do zespołu, gdy Polonia robiła awans do ekstraklasy. Byłem wtedy jeszcze napastnikiem. Pograłem chwilę w Młodej Ekstraklasie i zgłosił się Ruch Radzionków. Co prawda czwartoligowy, ale poszedłem tam i zrobiliśmy awans aż do pierwszej ligi. Pięć lat tam spędziłem.
Dużo brakło, by przebić się w Polonii?
– Akurat trafiłem na taki okres, kiedy wszystko wszystkim wychodziło. Ten awans to chyba było jedno z ważniejszych wydarzeń w historii Polonii. W zespole nie brakowało doświadczonych zawodników, a ja byłem młodym chłopakiem, dopiero wychodzącym z juniorów. Wielki szans na grę nie miałem, acz pokładano we mnie nadzieje. Widocznie nie spełniłem ich, by zostać na dłużej.
Byłeś napastnikiem?
– Wtedy tak. I jako napastnik poszedłem do Radzionkowa. Trener Górak sukcesywnie mnie jednak na boisku wycofywał. Grywałem na boku pomocy. W którymś z meczów ktoś doznał na lewej obronie kontuzji, wszedłem tam na ostatnie pół godziny. Widocznie wypadłem na tyle nieźle, że zaczęto na mnie stawiać na tej pozycji i tak już zostało do dziś. Najlepiej czuję się na lewej obronie.
Ale jakby była potrzeba…
– To zagram w ataku! Zresztą, występowałem nie tylko na boku pomocy, ale też na „szóstce”. Nawet tu, w Rozwoju. Gdyby nie było napastnika – nie ma problemu. Strzelania goli się nie zapomina, to jak z jazdą na rowerze (śmiech).
Wspomniałeś o przenosinach z Polonii do Radzionkowa. Czy ze względów kibicowskich były trudne?
– Nie, nie brałem tego wtedy w ogóle pod uwagę. Nie interesowały mnie zażyłości kibiców. Interesowało mnie tylko to, żeby grać. Dla mnie był to może nie awans sportowy, ale szansa na grę, bo byłem bardzo młody. Miałem nadzieję, że kiedyś jeszcze wrócę na wyższy poziom. Udało się dostać do pierwszej ligi. Ekstraklasy nie „liznąłem”, choć było niedaleko. Gdy byliśmy już z „Cidrami” w pierwszej lidze, w przerwie zimowej sezonu 2010/11 byłem na testach w… Polonii Bytom, prowadzonej wtedy przez trenera Góralczyka.
I czemu nie wyszło?
– Praktycznie wszystko było na dobrej drodze, by podpisać umowę i zostać tam jako lewy obrońca. W ostatniej chwili, na ostatnim sparingu, już po powrocie ze zgrupowania, dowiedziałem się, że jednak nie. Jak się później okazało, do klubu dołączył Krzysztof Król. Woleli jego niż wychowanka. Wzięli kolejnego najemnika, który pograł trochę i uciekł. Ich sprawa, ale trochę miałem żalu i było przykro. Byłem dosłownie o włos od szansy wystąpienia w ekstraklasie. Wróciłem wtedy do Radzionkowa z dużym niesmakiem.
Wyszliśmy od pytania o bytomsko-radzionkowskie animozje. Nikt nie miał za złe?
– Nie, nie. Naprawdę. Mam takich znajomych, że nie patrzą na podobne rzeczy. W najbliższym otoczeniu więc nie miało to żadnego znaczenia. Wiadomo, że później, przyjeżdżając na Polonię, to wyzwiska z trybun padały. To nieuniknione, ale po mnie spływa to jak po kaczce. Jak ktoś chce sobie powyzywac, to niech wyzywa. Najgorszy moment był wtedy, gdy odszedłem z Sandecji i znalazłem się w Polonii. Graliśmy wtedy w drugiej lidze. Byłem wtedy „pozdrawiany” przez kibiców jak nigdy wcześniej. Może dopiero wtedy przypomniało im się, gdzie byłem? „Cidrok” i tak dalej… No co? Ktoś nie mógł pokrzyczeć w domu, to przychodził na stadion.
Jak ten drugoligowy sezon w Bytomiu wspominasz?
– Nie najlepiej. Broniliśmy się przed spadkiem i w ostateczności spadliśmy, choć powodem był brak licencji. Nie chcę mówić, jak było w szatni, ale… Bywało różnie. Na pewno nie tak, jak w „Cidrach”. Tam była najlepsza atmosfera. Fajna paka, tak jak zresztą teraz w Rozwoju. W tamtym czasie w Polonii nie było różowo pod każdym względem.
A jesteś z klubem na czysto?
– Jestem.
Szczęśliwy człowiek!
– Kwestia dogadania się. I na tym ten wątek finansowy skończmy (śmiech).
Patrząc na kluby, w których grałeś…
– Nie miałem niestety takiego farta, by trafić do klubu poukładanego finansowo od początku do końca. Ale zaraz, zaraz. Przez dwa lata w Stalowej Woli wbrew pozorom było OK. Nigdy nie narzekałem, nie było jakichkolwiek opóźnień. Rozwój potentatem też nie jest, ale wszystko odbywa się na czas. Czasami warto jeść mniejszymi łyżkami, a regularnie. Duże zaległości bywały w Sandecji Nowy Sącz, ale tam było wiadomo, że prędzej czy później zapłacą, bo klub był poukładany z miastem. Trzeba było czekać, ale z wszystkiego się wywiązał. Radzionków w końcowej fazie, no i Polonia – to miejsca, gdzie były problemy.
Jak duży wpływ na to, że latem znalazłeś się w Rozwoju, miał Tomasz Stranc, z którym grałeś w „Cidrach”?
– Duży. Po tym, jak odszedłem ze Stalowej Woli, był pierwszą osobą, do której zadzwoniłem. Zapytałem, czy ewentualnie nie mógłbym pojawić się w Rozwoju, pokazać. Był takim pośrednikiem, jego rola była wielka, choć z trenerem Smyłą też wcześniej się znałem, bo pracował w Bytomiu. Wiadomo, że na piękne oczy angażu nikt mi nie dał. Musiałem na boisku udowodnić, że się nadaję.
Teraz „Strancola” szkoda.
– Na pewno. Ubył nam fachowiec, znający się na swojej robocie, czyli przygotowaniu fizycznym. I przy tym fajna postać, optymistyczna. Bardzo Tomka lubię.
Ekstraklasa za to zyskała.
– Nie ma co ukrywać. Życzymy mu, by się w niej z Piastem utrzymał, bo różnie może być.
Gdy lata lecą, gra się na ciut niższych szczeblach, a ekstraklasa odjeżdża, to w którym momencie przychodzi myśl, że z tej piłki wiele może już nie być?
– U mnie przyszedł teraz. Zbliżam się do trzydziestki. W tym roku strzelą mi trzy dyszki. Niedawno wziąłem ślub, rodzinę trzeba by powiększyć, a w głowie pojawia się myśl, że wiecznie kopał nie będę; że za chwilę trzeba będzie zająć się czymś innym. Już powoli to robię. Zacząłem sobie działać w nieruchomościach. Sprzedaję, wynajmuję mieszkania. Fajnie, że gram w Rozwoju, bo mogę te dwie rzeczy łączyć, będąc na miejscu. A że ekstraklasa odjechała na dobre? Cud by się musiał stać, by ktoś wziął jeszcze takiego starca. Całe życie grało się jednak w piłkę i tak łatwo z niej nie zrezygnuję. Dopóki będzie to dla mnie opłacalne i nie zabraknie zdrowia, będę to ciągnął jak najdłużej się da. Walczył o konkretne cele w pierwszej, drugiej czy trzeciej lidze. Niżej schodzić już bym raczej nie chciał.
Trudno pogodzić grę na szczeblu centralnym z pracą agenta nieruchomości?
– Sam sobie ustalam grafik i to, kiedy spotykam się z klientami; jak sobie organizuję pracę. Da się to wszystko połączyć. Fakt jednak faktem, że trzeba się nagimnastykować. Całe dnie spędzam w Katowicach. Kręcę się po mieście, ruszam na trening, potem znowu się kręcę… Można powiedzieć, że Bytom to tylko taka moja sypialnia. Gdy wychodzę z domu rano, to wracam dopiero po 20 czy 21… Muszę więc to sobie wszystko dozować. Gdy zbliża się mecz – w czwartek czy piątek odpuszczam, jadę do domu wcześniej, by szybciej się zregenerować i by w weekend wyjść na boisko w pełnej dyspozycji. Ale trzeba się poświęcić, mieć dużo siły, zapału i chęci, by to wszystko ogarnąć.
Czemu akurat ta profesja?
– Zawsze interesowały mnie nieruchomości. Sam chciałem zakupić kilka mieszkań, by później żyć z wynajmu. Zatrudniłem się w tym, by mieć dostęp do najlepszych okazji; by wiedzieć, co się na rynku dzieje. Zobaczymy. Jeśli będzie to przynosiło odpowiednie zyski, to przy tym zostanę. Jeśli nie – trzeba będzie zająć się czymś innym. Jestem dosyć elastyczny i sądzę, że odnajdę się w wielu dziedzinach.
Gdy Rozwój ma daleki wyjazd, to część w autokarze siedzi ze smartfonami, część śpi, część gra w karty, a ty?
– A ja sobie biorę laptopa, otwieram mój zeszyt z bazą klientów i obdzwaniam ludzi, umawiam spotkania na kolejny tydzień. Przeglądam oferty, co nowego się pojawiło, co można sprzedać, co kupić. Tak wyglądają moje podróże. Chłopaki śmieją się ze mnie, że jestem makler. Mam też kilka innych ksyw… (śmiech). Trzeba sobie jakoś radzić.
Fakt, że przez tych kilka lat poznałeś wiele osób w piłkarskich szatniach, chyba pomaga?
– Trzeba mieć znajomości, więc na pewno. A nuż znajdzie się ktoś potrzebujący kupić czy sprzedać mieszkanie. Wtedy jestem do dyspozycji.
Z innymi piłkarzami zdarzyło się coś załatwiać?
– Akurat nie z szatni Rozwoju, ale są tacy zawodnicy, z którymi mam wspólne interesy.
W Bytomiu szerokim echem odbiła się poniedziałkowa sesja rady miasta, na której zrezygnowano z budowy nowego stadionu. Zapytam więc ciebie jako bytomianina: będąc radnym, podniósłbyś rękę za czy przeciw?
– Na pewno byłbym za budową stadionu. Całe życie siedzę w sporcie, w piłce. Fajnie, gdyby Bytom taki obiekt miał. Patrząc jednak szerzej, na to, co dzieje się w mieście, na co potrzebne są pieniądze, to… Może faktycznie jest zdecydowanie więcej pilniejszych dziedzin, które trzeba połapać. Pieniądze przeznaczone na stadion mogą być zainwestowane w pilniejsze potrzeby. Przykre jednak i duża szkoda, że nie powstanie.
Ludzie w Bytomiu mają już prawo być zmęczeni problemami Polonii?
– Właśnie dlatego ten stadion to byłoby takie nowe życie dla tego wszystkiego. Może by się to zaczęło od nowa, poszło w innym, lepszym kierunku.
W piątek serce mocniej zabije?
– Gdybym był młodszy, to pewnie by zabiło. Teraz jestem już na tyle doświadczony, że powrót na Olimpijską nie robi na mnie wrażenia. Stadion – jak każdy inny, drużyna do pokonania – jak każda inna w tej lidze. Nie ma sentymentów. Jest to dla nas bardzo ważny mecz – tym bardziej, że w ostatnich dwóch kolejkach zdobyliśmy tylko dwa punkty, Teraz przydałaby się pełna pula, by odskoczyć od strefy spadkowej i mieć większy komfort pracy na następne kolejki. Nie chcę powiedzieć, że nasza wygrana byłaby już gwoździem do trumny dla Polonii, ale niestety może się tak zdarzyć. Polonia ma swoje problemy, my – swoje. Jedziemy tam, by zgarnąć trzy punkty i nic innego nas nie interesuje. Musimy jak najszybciej zapewnić sobie utrzymanie.
Marcin KOWALSKI
urodzony: 27 lipca 1987 r. w Środzie Wielkopolskiej
pozycja na boisku: obrońca
kluby: Polonia Bytom (do 2007), Ruch Radzionków (2007-2012), Sandecja Nowy Sącz (2012-13), Polonia Bytom (2013-14), Stal Stalowa Wola (2014-16), Rozwój Katowice (2016 – ?)
w ekstraklasie: 0/0
w I lidze: 69/0
w II lidze: 128/0
Polonia Bytom – Rozwój Katowice
28. kolejka II ligi
piątek, 28 kwietnia, godz. 19:00, Stadion im. Edwarda Szymkowiaka w Bytomiu
foto: Marta Kołodziejczyk, Szymon Kępczyński