– Jestem przekonany, że w najbliższych sezonach Widzew wróci do ekstraklasy – mówi przed sobotnim wyjazdem do Łodzi Marek Koniarek, uchodzący wśród widzewskiej społeczności za postać wręcz ikoniczną.
Ile telefonów z łódzkich mediów już pan odebrał?
– Pięć co najmniej… Miłe, że dzwonią. Jakiś wynik w Widzewie się zrobiło, nie zawiodło ludzi, zawsze z kibicami się dobrze żyło… Nawet po słabszych meczach nie zdarzył mi się z nimi przez te wszystkie lata ani jeden konflikt. Pokolenia na trybunach się zmieniają, ale starsi przekazują tradycję. W Łodzi zostałem królem strzelców, zdobyłem mistrzostwo Polski, wszedłem do „klubu 100”. Największe wyróżnienie przyszło jednak po latach – gdy zostałem wybrany do jedenastki stulecia klubu. Była uroczysta gala w teatrze, atak tworzyłem z Włodzimierzem Smolarkiem. Jego i Bońka wyprzedziłem, bo strzeliłem dla Widzewa w ekstraklasie 65 goli. Bez fałszywej skromności – nie będzie to wynik łatwy do pobicia. Trzeba jednak pamiętać, że mieliśmy wtedy dobrą drużynę, która na mnie grała. Na zaufanie musiałem zapracować. Gdybym kilku pierwszych okazji nie wykorzystał, to by przecież na mnie nie grali. Początki były ciężkie. Wszystko ruszyło, gdy przyszedł trener Żmuda. Zmienił ustawienie i od tamtej pory czułem się jak ryba w wodzie.
Pamięta pan swoje wizyty na Widzewie jako rywal?
– W 2005 roku przyjechałem do Łodzi jako trener Górnika Polkowice. Pamiętam, gdy wychodziliśmy z szatni razem z moim asystentem, Dominikiem Nowakiem, obecnie prowadzącym w ekstraklasie Miedź. Kibice zaczęli skandować moje nazwisko, rozwinęli też flagę z moją podobizną. „Domin” się śmiał, dla mnie ten widok był przeżyciem. Ale trudno się dziwić. Mnie na bramkę pod „Zegarem” (tak nazywa się trybunę z „młynem” Widzewa – dop. red.) zawsze dobrze szło! Do Polkowic wróciliśmy z punktem po remisie 1:1. Swego czasu przyjechałem też na Widzew z „Gieksą”. Przegraliśmy 0:2. Wygrać więc mi się tam nie udało. Ciężki teren. Zobaczymy, jak będzie w sobotę. Przyjdzie prawie 18 tysięcy ludzi, nie wiadomo, jak na taką publiczność chłopcy zareagują.
Można w ogóle być gotowym na taki mecz?
– To trzeba przeżyć. Do tego się nie przygotujesz. Fajnie, gdy zawodnik przyjdzie do pokoju trenerów i powie: „Spokojnie, dam radę!”. Dopiero jednak, gdy znajdziesz się w środku, usłyszysz te trybuny, to poczujesz na własnej skórze. Jedni to potrafią udźwignąć, drudzy mają większy problem. W naszej drużynie nie brakuje młodych chłopaków. Prócz „Gancara”, nikt nie uczestniczył w meczach z taką frekwencją.
Zupełnie inaczej w takiej atmosferze prowadzi się też mecz z ławki, gdy wskazówki sztabu szkoleniowego nie docierają do zespołu.
– To inna bajka. Gdy krzykniesz na Rozwoju, to słychać prawie na przystanku autobusowym. Na Widzewie możesz spróbować przekazać coś zawodnikowi tylko wtedy, jeśli jest kilka metrów od ciebie. Ale… Też nie przesadzałbym. Trener pod tym względem przydaje się do pewnego czasu. Aktorami widowiska są zawodnicy. Czasem patrzę na niektórych trenerów i jest w tym trochę cyrku, aktorstwa – zwłaszcza w obecności telewizyjnych kamer. Gdy grałem w piłkę, nie miałem w swojej karierze takiego szkoleniowca-wariata. Tylko Franz Smuda czasem poszalał przy linii, ale reszta to byli spokojni faceci. Bo tacy „wariaci” nie wszystkim zawodnikom pomagają. Niektórych tylko wkurzają.
To nie będzie pana pierwsza wizyta na nowym stadionie Widzewa.
– Byłem w marcu 2017 roku, na meczu otwarcia z Motorem Lubawa. Mogłem przejść się na murawie. Stadion nowy, ale klimat dawny, jak to na Widzewie. Skończyło się zwycięstwem 2:0, drużyna strasznie się męczyła. Miejsce Widzewa nie jest w drugiej czy trzeciej lidze. Taki klub, z takim stadionem, taką publicznością, tak zorganizowany, powinien grać w ekstraklasie. Jestem przekonany, że w najbliższych sezonach to nastąpi. To nie kurtuazja – tak po prostu będzie! Mimo to, wraz z resztą sztabu liczymy, że w sobotę podołamy wyzwaniu. Wiemy, że jesteśmy skazywani na porażkę i wiemy, że wynik jest ważną sprawą. Przede wszystkim chciałbym jednak, by chłopcy przy takiej publiczności pokazali się z jak najlepszej strony, trochę zrewanżowali się za lipcowa porażkę 0:4. Rezultat nie do końca odzwierciedlał to, co działo się na boisku. 20 minut mieliśmy wtedy dobre. To jednak na rywala tej klasy nie wystarcza.
Widzew Łódź – Rozwój Katowice
19. kolejka II ligi
sobota, 17 listopada, godz. 19:10, stadion przy Alei Piłsudskiego 138
Sędziuje: Łukasz Karski (Słupsk).
foto: Tomasz Błaszczyk