– Cele trzeba w życiu mieć. Ja mam taki, by prezentować się lepiej niż przed laty w Wiśle Kraków. Wierzę, że jeszcze wszystko przede mną – mówi 25-letni środkowy obrońca, który występami w Rozwoju odbudował się po długiej przerwie spowodowanej kontuzją.
W piątek wpadłeś na Zgody 28, by rozliczyć się z klubowego sprzętu. To było dla ciebie udane pół roku chyba zarówno indywidualnie, jak i zespołowo?
– Z pewnością tak. Gdy przychodziłem do Rozwoju, po rocznej kompletnej przerwie od piłki, moim osobistym, prywatnym celem było to, by w końcu nie mieć problemów ze zdrowiem i rozegrać całą rundę. To mi się udało, podobnie jak utrzymanie drużyny w drugiej lidze, co było drugim celem. Szkoda, że przypieczętowaliśmy to dopiero w ostatnim meczu. Wydaje mi się, że personalnie mieliśmy na tyle mocny zespół, by móc to zrobić dużo wcześniej, ale cel uświęca środki. W sumie teraz już nieważne, kiedy się utrzymaliśmy. Czy w połowie rundy, czy na sam koniec – bardzo się z tego cieszę. Czas pokaże, co dalej ze mną.
Zawodnicy nie lubią sami siebie oceniać, w takim razie inaczej: czy po tej wiośnie sam z siebie jesteś zadowolony?
– Jestem. Po rocznej przerwie przeszedłem okres przygotowawczy, za wiele czasu nie miałem, ale wydaje mi się, że z meczu na mecz było lepiej. Pewność siebie, różne inne rzeczy na boisku… Ta runda była naprawdę OK, z czego się cieszę.
Daleko ci do formy Michała Czekaja sprzed lat, kiedy grałeś w Wiśle Kraków?
– Nie powinienem tego w ogóle porównywać, wracać do tamtych czasów. Nawet gdy rozmawiam z menedżerem, to powtarzamy sobie, że tamten etap muszę zamknąć i patrzeć przed siebie; robić wszystko, by wyglądać jeszcze lepiej piłkarsko i motorycznie. Wydaje mi się, że ciężką pracą, treningami i meczami, spokojnie mogę do tamtego poziomu jeszcze wrócić. Cele trzeba w życiu mieć. Ja mam taki, by prezentować się lepiej niż wtedy. Mam jeszcze trochę czasu i lat – o ile wszystko będzie dobrze ze zdrowiem – by pograć w piłkę. Wierzę, że wszystko przede mną.
Wiosną – poza jednym mikrourazem – ominęły cię problemy ze zdrowiem.
– W meczu z Puszczą Niepołomice pojawiło się stłuczenie przy kolanie i krwiak, który mnie na 45 minut ograniczył. Żadnych innych kontuzji nie było. Mogłem normalnie tę rundę rozegrać, z czym miałem w ostatnich latach duży problem. Nie było przez pięć sezonów rundy, w której zaliczyłem w całości niemal wszystkie mecze. Najważniejsze, że teraz było inaczej.
Wymagało to dodatkowej pracy? Poza treningami w klubie?
– Już od pierwszej operacji, którą miałem w 2013 roku, wiedziałem, że trzeba poświęcić dużo więcej niż tylko czas na normalne treningi w klubie. Rozmawiałem z różnymi fizjoterapeutami, czy lekarzami, którzy mnie operowali. Od lekarzy z Warszawy dostałem dodatkowe ćwiczenia na więzadło rzepki, z którym się borykałem. To teraz ma wpływ, że nie mam problemów z kolanem, które doskwierało przez ostatnie lata.
Piłka wiosną cieszyła?
– Na pewno tak. Poprzedni rok, w całości bez grania i trenowania, był ciężki. Wcześniejsze 2-3 lata też wyglądały podobnie. A gdy zdrowie dopisuje, można normalnie przygotowywać się do meczów i występować w nich, to jest radość. Uważam te minione pół roku za bardzo dla mnie cenne. To, co zakładaliśmy sobie z menedżerem, spełniłem w stu procentach. Zdrowotnie i drużynowo. Zobaczymy, co się teraz wyklaruje. Powinienem to wiedzieć na przestrzeni najbliższego tygodnia, może dwóch.
Wyobrażasz sobie w ogóle pozostanie na szczeblu drugiej ligi?
– Nie mówię nie. Inaczej do tematu podchodzić nie mogę, bo życie mnie nauczyło, że różnie bywa. Trzeba patrzeć na wszystko z pokorą. Celem jednak było rozegrać pół roku w drugiej lidze, odbudować się po kontuzji, dlatego teraz chciałbym spróbować przez sezon czegoś w pierwszej lidze. Zobaczyć, czy wszystko będzie dobrze. Rozmawiam z różnymi trenerami. Czy to z Rozwoju, czy takimi, którzy oglądali mnie w niektórych meczach, pracującymi na przykład w pierwszej lidze. Mówią, że po tej wiośnie muszę iść do pierwszej ligi. Taki też mam cel. Mój menedżer rozmawia z kilkoma klubami. Wierzę, że coś się z tego fajnego wyklaruje i będę miał możliwość przygotowywania się z pierwszoligowcem, choć jeszcze nie wiem, jakim.
Rozdzwonił się telefon?
– Osobiście odebrałem 2-3. Menedżer jest w kontakcie z kilkoma klubami, choć nie mogę podać konkretów. Jeden taki konkret był, ale nie sprawdził się. Dopóki nie ma umowy na piśmie, nie warto rozpowiadać, bo w ciągu jednego dnia wszystko może pozmieniać się jak w kalejdoskopie.
Czy twoja przeszłość, kontuzje, komplikują poszukiwania? Ludzie się trochę tego boją?
– Gdy szukaliśmy klubu po tej mojej rocznej przerwie – wtedy mogli się obawiać. Rozmawialiśmy z innymi klubami, ale nie podały mi ręki. Było ciężko. Tę rękę podał mi Rozwój. Teraz udowodniłem, że wszystko jest w porządku. Grałem od deski do deski, wiosną opuściłem tylko jedną połowę. Gdybym nie był zdolny do gry, to na poziomie drugiej ligi po prostu nie dałbym rady. Co do pytania – nie, nie powinienem się obawiać, ale jak będzie naprawdę, tego dziś nie przewidzę.
Sebastian Murawski, z którym tworzyłeś wiosną w Rozwoju parę stoperów, zagrał w sparingu trzecioligowego Stilonu Gorzów. Chyba mógłby mierzyć wyżej?
– Na pewno tak. Sebastian spokojnie mógłby powalczyć o miejsce w składzie pierwszoligowego klubu. Zżyliśmy się przez te pół roku, podobnie jak z Damianem Kowalczykiem czy kilkoma innymi chłopakami. Mamy na co dzień kontakt, więc wiem, że w przypadku Sebastiana nie chodziło o testy. W swoim rejonie miał możliwość w przerwie między sezonami potrenować, pokopać, pobiegać. Z tego, co wiem, bardziej działo się to na zasadzie spędzenia wolnego czasu z piłką niż jakiegoś testowania.
Znajomości z Rozwoju przetrwają?
– Mam nadzieję, że tak; że z niektórymi chłopakami będę miał jeszcze okazję się spotkać w jednej drużynie, to tworzyliśmy tu fajny zespół zarówno w szatni, jak i na boisku. Oczywiście, nie można ze wszystkimi żyć dobrze, bo taka jest prawda, ale z kilkoma osobami, które poznałem w Katowicach, będę utrzymywał kontakt. I z tego też się cieszę.
foto: Marta Kołodziejczyk