Mirosław Smyła: Jedna rzecz nie daje mi spokoju [WYWIAD]


mirek_smyla_sk

Były trener Rozwoju Katowice w obszernej rozmowie z naszym serwisem podsumowuje rundę jesienną i swój cały drugi etap pracy przy ul. Zgody 28. Polecamy.

Od pana rozstania z Rozwojem minął tydzień. Jak się pan dziś na to zapatruje?
– Przyjąłem tę informację z pokorą. W 2010 roku zastałem zespół na przedostatnim miejscu w tabeli – i dziś tak go zostawiam. Wtedy awansowałem – teraz spadłem. To taki nieładny status quo. Uczestniczyłem w klubie w różnych sytuacjach. Radosnych i smutnych. Były lata chude i były tłuste. Cząstkę siebie w Rozwoju zostawiam na zawsze, dlatego też ten trudniejszy okres mnie boli. Patrząc przez pryzmat dobra klubu, wydaje się, że wybrane zostało optymalne rozwiązanie. To naturalna kolej rzeczy. Jako trener muszę być przyzwyczajony do przyjęć, ale i zwolnień. Zaznaczę, że to mój pierwszy wywiad od chwili rozstania z Rozwojem. Wcześniej pojawiły się moje nieautoryzowane słowa, w których kompletnie niepotrzebnie wywołany do tablicy został trener Marek Motyka. Przepraszam go, że pojawiło się jego nazwisko, bo on nie ma z tym tematem nic wspólnego. Niepowodzenia w pierwszej i drugiej lidze biorę na siebie. To chyba logiczne. Z racji sukcesów trenera Motyki, nie pozwoliłbym sobie na takie oceny. To nie były moje słowa.

Pomówmy o minionej jesieni. Z taką kadrą zdobyć najmniej punktów w drugiej lidze – to katastrofa. Chyba się pan zgodzi?
– Tak, ale jeśli ktoś się zagłębi w szczegóły, to zauważy, że zespół powstał na bazie zawodników bardzo młodych i starszych. O sile drużyn decydują gracze w kwiecie wieku i kręgosłup. Tomek Szatan czy Bartek Jaroszek wiedli prym w pierwszej lidze, a całe lato leczyli kontuzje. Bartek Sobotka trafił do nas po kontuzji. Ci ludzie mieli wiązać ofensywę z defensywą, mają umiejętności i to było widać w środkowej fazie rozgrywek. Do odpowiedniej dyspozycji dochodzili jednak dopiero w trakcie sezonu. Jest jeszcze jeden bardzo duży minus – nie wyklarował się napastnik, który strzeliłby jakiekolwiek gole. Niestety, statystyki są nieubłagane. Po stronie bramek i asyst naszych nominalnych napastników dziś jest zero. To powoduje, że trudno być wyżej w tabeli, bo piłka na golach polega, a my strzelaliśmy ich mało. Przerobiliśmy po jakimś czasie na „dziewiątkę” Mateusza Września, próbował to ratować, ale to nie jest – w cudzysłowie – seryjny piłkarski morderca, a boczny pomocnik. Dwóch prawych pomocników, czyli on i Tomek Wróbel, mieli najwięcej bramek i asyst. Dziś opuścili już klub. W defensywie z kolei zawsze przydarzył nam się jakiś indywidualny błąd – i tak to się toczyło. W moim odczuciu, punkty, które pozwoliłyby nam znaleźć się w środku tabeli, zgubiliśmy między drugą a szóstą kolejką. Zawiodła motoryka. Mogliśmy latem inaczej poprowadzić zawodników. To dla mnie kolejne doświadczenie. Popełniliśmy błąd w przygotowaniach, drużyna dopiero w trakcie sezonu podnosiła się i pokazała trochę zęba. Spójrzmy: trzy punkty w ostatnim meczu w Rybniku dałyby nam awans na 11. miejsce w tabeli. Nie zdobyliśmy ich jednak, a jedną z konsekwencji była dla mnie utrata posady

Błąd w przygotowaniach… Należało je bardziej zindywidualizować?
– Właśnie to chodzi. Kolejna rzecz: z zespołu pierwszoligowego w ofensywie został tylko Wróbel. Szatana nie liczmy, bo nie było pewne, czy się doleczy, przez wiele tygodni z nami go nie było. W dodatku przez całą rundę szukaliśmy „szóstki”, bo długo nie było też Jaroszka. Jako defensywni pomocnicy próbowani byli Kapias i Domański, debiutował Barwiński. To tylko pokazuje, że na newralgicznych pozycjach mieliśmy wakaty. Nie było kręgosłupa, straciliśmy go po spadku. Plejada tych zawodników z powodzeniem gra teraz w pierwszej czy drugiej lidze. Strzelają gole, wygrywają, są liderami swoich zespołów. Kimś trzeba było tych ludzi zastąpić. Tego się nie da zrobić z dnia na dzień. Wiem, że mogło coś wyjść, udać się, ale tego łutu szczęścia nie mieliśmy.

Skoro było o napastnikach, to jak bardzo zawiedli pana Adam Żak i Adam Duda?
– Duda przyszedł do nas już w trakcie sezonu. Rozbity. Długo nie grał, wiosną rzadko występował w Siedlcach, od roku czekał na gola. To miał być transfer na już, bo wiedzieliśmy, że z napastnikiem jest u nas krucho. Poświęciliśmy mu sześć tygodni indywidualnych treningów, by okazał się wzmocnieniem. Niestety, nie wypaliło. Życzę mu z całego serca, by się podniósł, bo to chłopak inteligentny, uczciwy. Rozwiązał kontrakt, to świadczy o jego klasie. A Żak… Cóż powiedzieć? Miał nasze zaufanie, mocno na niego postawiliśmy, ten kredyt był spory. Grał we wszystkich meczach, zazwyczaj – naprawdę dobrze, ale jeden podstawowy mankament to ten, że nie strzelał goli. Miał sytuacje, nawet sam je stwarzał, ale nie potrafił trafić do bramki. Większa skuteczność – i bylibyśmy w tabeli dużo wyżej. To wszystko są jakieś pochodne zniechęcenia. Jest sfrustrowany, bo przez cały rok niczego nie strzelił. Potrzebuje przełamania. Może pomoże w tym świeże spojrzenie nowego trenera. Tego życzę, bo wprowadzałem go jako 16-latka do seniorskiej piłki, był z tego samego „,miotu” co Arek Milik. To nie przypadkowy gracz, ale zablokowany. Pamiętajmy, że gola strzelił nawet Bartek Marchewka. Z Bełchatowem. To był dopiero pech. Uczciwy gol, a sędzia go nie uznał.  Bartek to przyszłość. Nie ma co liczyć, że 15-latek zacznie nagle trafiać seriami. To musi być proces. Mimo porażki, jaką całym zespołem jesienią ponieśliśmy, młodzież zyskała. Marchewka, Kacper Tabiś, za chwilę pewnie Daniel Kamiński… Dla wszystkich trenerów w klubie, na czele ze Sławomirem Mogilanem, jest to sukces. Gra chłopaków w drugiej lidze, treningi z pierwszą drużyną – to będzie procentowało.

smyla_szulczek

Trudno do końca kupić te wyjaśnienia. W tabeli nad Rozwojem są kluby, w których zespoły też klecono latem niemalże na kolanie. Boli, że nawet w takim towarzystwie okazaliśmy się najsłabsi.
– Boli bardzo. Można się zasłaniać i tłumaczyć wieloma czynnikami, mówić o szczęściu, ale prawda jest taka, że w futbolu pewne sprawy są irracjonalne. Nie przegrywaliśmy przecież po 0:3 czy 0:4, a minimalnie. Punkcików uzbierało się tak mało, bo taka była nasza siła rażenia i bronienia się. Taki jest sport. Trener Artur Skowronek, który obserwował drugą ligę, jeździł, wiele widział, powiedział jedną rzecz: nie tyle, że ta liga jest słaba, co wyrównana. Decydują niuanse, dyspozycja dnia, jednostki, przypadek. Nie jestem w stanie stwierdzić, co można było zrobić więcej. Może jakiś transfer? Może grać bardziej młodymi? A może starszymi? Nigdy się tego nie dowiemy. By stać się lepszym trenerem, muszę to przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Ten pierwszy i najważniejszy to taki – powtórzę się – że za długo byliśmy w dołku motorycznym. To nie daje mi spokoju.

Nie jest też tak, że ten poprzedni sezon wytworzył w Rozwoju coś, co można nazwać genem porażki?
– Naturalna kolej rzeczy. I odwrotnie: taka Odra Opole ma dziś gen zwycięstwa. Byliśmy przecież w jej położeniu. Gdy awansowaliśmy z trzeciej ligi, mogliśmy wygrywać ze wszystkimi. W Pucharze Polski radziliśmy sobie z rywalami z wyższych klas, nie przynieśliśmy wstydu z Legią Warszawa, ulegając 1:4, a będąc do 70. minuty równorzędnym rywalem. Wygraliśmy przy światłach sparing z Górnikiem Zabrze. Rozgromiliśmy bogatego wówczas Kolejarza Stróże. Mieliśmy nie tyle gen, co głód zwycięstw. Dziś Rozwój na wielu pozycjach się starzeje. Reforma musi się odbyć wielopłaszczyznowo, ale klubu nie stać, by odświeżyć kadrę na raz. Na starszych zawodników, którzy grają tu od wielu lat, pewne bodźce już po prostu nie działają, choć sami mogą nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Z kolei pomost dzielący ich od tych młodych chłopaków jest jeszcze za długi. Trzeba zrobić wszystko, by jak najszybciej się skrócił, dzięki ludziom, którzy mają głód treningu, walki, rozwijania się. Popatrzmy na tę Odrę. Sukces napędza nie tylko zespół, ale i działaczy. Z drugiej strony, mamy Podbeskidzie czy Górnika Zabrze. Jedni i drudzy po spadku się katują, mimo że latem zmienili trenerów. Nie siląc się na filozofię, powiem, że są różne fazy w życiu ludzi, firm, krajów, klubów, a nawet całej populacji. Są lata tłuste, a potem chude. Dziś w Rozwoju jest czas chudych i sztuką jest jak najszybciej się z tego podnieść. Nie da się przyjść, tupnąć nogą i zacząć wygrywać. To nierealne.

Przeżyliśmy jeden spadek, za chwilę może być drugi. Tak szczerze: warto było wracać?
– Tak. I zawsze będę to mówił. Przychodziłem tu po kilku miesiącach od rozstania z Zagłębiem Sosnowiec, czując niesamowite rozżalenie, że zostałem zwolniony po jednej wiosennej kolejce, mimo świadomości, że zespół jest przygotowany do awansu. W Rozwoju zaczynałem pracę z niesamowitym przekonaniem i motywacją, że może się udać. Do utrzymania w pierwszej lidze brakło w gruncie rzeczy niewiele, a wydawało się, że szanse są zerowe. Było megablisko. Satysfakcja byłaby niesamowita. Latem wielu doświadczonych trenerów mówiło mi: „Mirek, zostaw to, odejdź, w kraju widzieli, jak gra Rozwój, ile punktów zdobył”. Przygotowaniem do rundy rewanżowej można było się chwalić. Może dostałbym pracę i dziś znów był w pierwszej lidze? Mimo to, podjąłem się w karkołomny sposób odbudowy seniorskiej piłki w Rozwoju. Jesteśmy, gdzie jesteśmy. Czasu nie cofniemy. Może trzeba było posłuchać? Kurczę, nie! Ja nie mam ciśnienia. Nie muszę być, istnieć, mieć. Liczyłem na to, że poprzez naszą pracę uda się stworzyć klimat stabilnego funkcjonowania przez wiele lat. To nie przypadek, że nasz młody narybek oglądałem na treningach jeszcze nawet w grudniu. Dawid Szulczek wykonuje z tymi chłopakami niesamowitą pracę. Spójność w porównaniu z modelem gry pierwszej drużyny była ogromna. Miałem marzenie. Że uda się wiosną w bólu i mozole utrzymać, stworzyć zaczątek czegoś nowego. A później, za rok, dwa, stojąc przy linii, być szczęśliwy, patrząc na grę tych młodych chłopaków, znajdujących się u progu kariery. Nie było mi to jednak dane.

Jakieś przesłanie na sam koniec?
– Derby Polonii z Szombierkami. Miałem wtedy 19 lat, upał niesamowity. Osiem tysięcy ludzi na trybunach, do przerwy przegrywamy. Wchodzimy po tych wielkich schodach do szatni. Mówię do Janusza Małka, naszego kapitana.
– Nie dam rady, przecież nie ma mnie na boisku!
– Młody, dawaj na dół. Gramy!
Na 1:1 trafił Mariusz Śrutwa, na 2:1 – strzeliłem ja. I potem czułem się tak, że mogłem w tym skwarze grać jeszcze ze trzy godziny. Właśnie tyle rzeczy siedzi w głowie. To niezbadany obszar. Czasem człowiek nawet nie wie, skąd bierze się polot, fantazja. Tego dziś brakuje Rozwojowi. Wierzę, że nowy trener to uwolni. Panowie, trzymam kciuki.
ROZMAWIAŁ MACIEJ GRYGIERCZYK

smyla-rozwoj-legionovia-mk-news

foto: MK, SK