Smutny Wielki Czwartek przy Zgody. Nasza drużyna poniosła kolejną porażkę i znów nie strzeliła gola. Zostajemy na dnie tabeli drugiej ligi, a do końca sezonu już tylko pięć kolejek.
Cóż tu mądrego napisać… Jeszcze nie pora na użalanie się nad sobą, na machanie ręką przy rozbrzmiewających z ust słowach „spadliśmy”. Nie, nonsens. Prawdopodobieństwo jest duże, coraz większe, ale na szlochy będzie dostatecznie dużo czasu, gdy czarny scenariusz się dopełni i pożegnanie ze szczeblem centralnym stanie się faktem. Tak jak to powiedział niedawno trener Stali Mielec Artur Skowronek: – Dopóki będziemy mieli choćby jeden procent szans na ekstraklasę, to będziemy wierzyć. I podobnie musimy postąpić przy Zgody 28. To piłka, tu się działy nie takie cuda. Nie takie serie się kończyły i nie takie się zaczynały. Dlatego jeśli ktoś nie wierzy, to niech zostawi to dla siebie przynajmniej nie zatruwa powietrza.
Nadzieja umiera ostatnia – nawet w przypadku, gdy od 417 minut (a dorzucić też do tego trzeba trudniej mierzalny czas doliczany przez sędziów) nie zdobyło się bramki. Gdy od X kolejek (pogubiliśmy się w rachunkach, a lecimy teraz z głowy) nie wygraliśmy meczu. Gdy jesteśmy na dnie. W tej lidze, bardzo, bardzo wyrównanej, czasem decydują detale. Jednym z takich detali są dziś nasze głowy. Zablokowane, nie pamiętające smaku strzelonego z akcji gola od inaugurującego wiosnę meczu z Siarką Tarnobrzeg. Tamten wynik 6:0 jest na razie dla nas niczym pocałunek śmierci.
Choć skończyło się identycznym wynikiem, spotkanie z Górnikiem Łęczna, który również wypatrywał wygranej od pierwszej marcowej kolejki, a na wyjazdach poniósł dotąd w tym roku komplet porażek, było w wykonaniu naszej drużyny lepsze niż to sobotnie z Olimpią Elbląg. Wreszcie było sporo sytuacji, zagrożenie po stałych fragmentach gry (egzekwowanych przez nieocenionego w takich momentach Seweryna Gancarczyka). Znów jednak nie wpadło.
Decydujący gol padł w 60. minucie. Bartosza Solińskiego, wracającego po dłuższej przerwie do bramki Rozwoju, pokonał wprowadzony w przerwie z ławki Paweł Wojciechowski. Piłka leciała, leciała, aż zatrzymała się w siatce, wpadając tuż przy słupku. Nawet „Solin” nie okazał się amuletem, ale też nie wymagamy od losu nadmiaru szczęścia, a trochę mniej pecha. Z Elblągiem kontuzji doznał Rafał Kuliński i niedługo potem straciliśmy bramkę. Z Łęczną – Michał Płonka. Mało tego! Goście trafili do naszej siatki, gdy graliśmy w dziesiątkę, bo „Płonie” poza boiskiem udzielana była medyczna pomoc. Jak to skwitował na konferencji prasowej Tomasz Wróbel – biednemu wiatr w oczy… Łęcznianie dziękowali za to Adrianowi Kostrzewskiemu. Ich golkiper kilkukrotnie spisał się na medal, zaimponować mogła parada po mocnym strzale Przemysława Mońki z 16 metrów. W końcówce naciskaliśmy, ale nie dało rady.
Zostajemy na ostatnim miejscu drugoligowej tabeli, w którą prawdę mówiąc nawet nie będziemy mieli ochoty się wgłębiać. Trzeba żyć od meczu do meczu. Ten najbliższy – w środę w Pruszkowie. Nie użalamy się, nie składamy broni. To jeszcze nie ten etap, nie te punktowe różnice, ale ostatni dzwonek już nawet nie tyle dzwoni, co wybrzmiewa.
Spokojnych Świąt…
Protokół meczowy
29. kolejka II ligi
Wielki Czwartek, 18 kwietnia, godz. 16:00, stadion przy ul. Zgody 28
Rozwój Katowice – Górnik Łęczna 0:1 (0:0)
0:1 – Wojciechowski, 60 min
Sędziował Paweł Kukla (Kraków). Widzów 346.
Rozwój Katowice: Soliński – Olszewski, Lepiarz (75. Mońka), Gancarczyk, Łączek – Kurowski, Płonka (62. Niedojad)– Andrzejczak, Baranowicz (81. Lazar), Musiolik – Wrzesień (58. Paszek).
Rezerwowi: Szczuka, Gembicki, Gałecki.
Trenerzy Marek KONIAREK i Tomasz WRÓBEL.
Górnik Łęczna: Kostrzewski – Orłowski, Midzierski, Bordai, Szewczyk – Nakrosius, Jodłowski (56. Łuszkiewicz) – Kowalski (87. Klepacki), Korczakowski (75. Kukułowicz), Pisarczuk (46. Wojciechowski) – Dzięgielewski.
Rezerwowi: Rojek, Mroczek, Rogala.
Trener Marcin BRONISZEWSKI.
Żółte kartki: Paszek, Lazar – Nakrosius, Midzierski, Borodai, Kukułowicz.
foto: Tomasz Błaszczyk