– Jestem szczęśliwy, że zdrowie jeszcze pozwala i mogę nadal grać na takim poziomie – mówi Przemysław Gałecki, 36-letni obrońca Rozwoju, który przy okazji niedzielnych derbów w Chorzowie wrócił do wyjściowego składu naszej drużyny.
No i doczekałeś się pierwszego w 2019 roku ligowego występu!
– Udało się wrócić, choć do ostatniego momentu nie było wiadomo, kto z nas zagra w Chorzowie. Kamil Łączek wypadł z powodu kartek, dobrze prezentował się jako stoper. Przez cały tydzień trudno było stwierdzić, czy zastąpi go „Gancar”, czy ja. Dowiedzieliśmy się dopiero w niedzielę przed meczem. Dawno nie byłem w takiej sytuacji, by do ostatniego momentu nie wiedzieć, czy zagram. Ale… to nawet dobrze, że nie wie, bo cały czas jest pod prądem. Ze mnie jest już chyba na tyle doświadczony zawodnik, że żadnej tremy nie było. Bardziej martwiłem się o przygotowanie fizyczne. To był mój pierwszy mecz po kontuzji, po okresie przygotowawczym. Myślę, że było OK. Szkoda straconej bramki, ale występ na plus. Musimy szanować zdobyty punkt. Mimo że do 80. minuty prowadziliśmy, to równie dobrze mogliśmy skończyć z pustymi rękami.
Jak na urwanie punktów Ruchowi zareagowali znajomi z Zabrza?
– (uśmiech). Było dużo pozytywnych wpisów na facebooku; ciepłych słów, że powalczyliśmy na Ruchu.
Przypomnisz, z czego wynikło to, że wiosnę zacząłeś z opóźnieniem?
– Do startu wiosny było 1,5 tygodnia, trenowaliśmy na sztucznej nawierzchni, niefortunnie stanąłem i odbiłem piętę. Boleśnie. Leczenie szło ciężko, praktycznie nie powinienem w ogóle się ruszać, a chodzić o kulach – tak, by nie przeciążać pięty. Tym gorzej, że chodziło o lewą nogę, czyli moją postawną. Jestem prawonożny, więc zawsze trzeba oprzeć ciężar na lewej pięcie. To uciążliwe, do teraz czuję tę piętę, ale jest już na tyle OK, że mogę grać i trenować. Pomagają mi zakupione wkładki żelowe, by amortyzacja była lepsza.
Derby w Chorzowie zakończyłeś z podbitym okiem i blizną na prawej nodze.
– Po pierwsze, zderzyłem się z Kondziem Andrzejczakiem. Po drugie – jeden z zawodników Ruchu przejechał mi po kostce. Tak to jest w tego typu meczach. Trzeba walczyć, zapierdzielać. Pokazała to druga połowa, w której było sporo żółtych kartek, nikt nie odstawiał nogi. Każdy wiedział, o co gra. Były do zgarnięcia bardzo ważne punkty. Po tym remisie cieszyli się wszyscy prócz Ruchu i nas.
Teraz przed nami mecze z GKS-em Bełchatów i Olimpią Grudziądz, czyli drużynami walczącymi o awans.
– Gramy o to, by zdobyć sześć punktów. Jeśli już nie daj Boże się nie uda, to musimy przynajmniej jeden z tych dwóch meczów wygrać, bo utrzymać kontakt z peletonem, a być może oddalić się od dołu tabeli. Tak trzeba do tego podejść. Patrzmy na najbliższy mecz. Przyjeżdża do nas Bełchatów, trzeba wygrać. Jeśli wygramy – będzie OK. Mam nadzieję, że do ostatniej kolejki będziemy tak to sobie powtarzać i się utrzymamy. Dwa lata temu sytuacja była podobna. Jechaliśmy w ostatniej kolejce na Gryf Wejherowo, trzeba było zgarnąć trzy punkty, to się udało. Obyśmy teraz zapewnili sobie utrzymanie wcześniej, ale jeśli nie – to nie będę miał nic przeciwko, by stało się to w ostatniej kolejce.
Skoro po kartkach wraca Kamil Łączek, to trudno stwierdzić, czy wybiegniesz na spotkanie z Bełchatowem.
– Zobaczymy, co trenerzy wymyślą. Kamil, „Gancar”, ja… To problem trenerów, tyle że pozytywny!
Jak układają się relacje z Tomaszem Wróblem?
– Nie ma żadnego kłopotu. Relacje są partnerskie, takie jak wcześniej między nami w szatni. Wychodząc na trening, każdy ma szacunek do tego, co mówi Tomek. Na pewno nikt się nie stawia. Tomek ma dużą wiedzę i doświadczenie, grał w ekstraklasie. My o tym wiemy i bardzo szanujemy to, co chce nam przekazać.
Remis w Chorzowie, wcześniej remis w Łodzi, mecze z innymi atrakcyjnymi rywalami… Bardzo ciekawy ten sezon.
– Już w wywiadzie do „Skarbów Miasta” powiedziałem, że ten sezon jest jednym z lepszych w mojej przygodzie. Były występy na Widzewie czy Ruchu, mecz z Górnikiem w 1/8 finału Pucharu Polski. Trochę się działo, bardzo się z tego cieszę. Myślałem już, że takich momentów u mnie już nie będzie, ale są. I oby trafiały się nadal. Trzeba łapać te najlepsze chwile. Jestem szczęśliwy, że zdrowie jeszcze pozwala i mogę nadal grać na takim poziomie. Cieszę się, że trenerzy mimo urazu nie bali się na mnie postawić, próbuję odwdzięczyć się swoją postawą. Oby tak dalej.
Do wydania „Skarbów Miasta”, czyli wydawnictwa o śląskich klubach, nawet się dorzuciłeś.
– Bo to fajna sprawa. Dla mnie osobiście – pamiątka na lata. Kilka egzemplarzy trzeba będzie zakupić. Dla dzieci, może wnuków… (uśmiech).
foto: Tomasz Błaszczyk