– Nikt się nie spodziewał, że na starcie będzie aż tak źle, ale najlepsi na świecie mieliby problem ogarnąć tak dużą rewolucję. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to wszystko będzie trwało – mówi pomocnik Rozwoju Katowice.
Gol, zwycięstwo… Po meczu z Polonią Bytom pełna satysfakcja?
– Wreszcie. Długo na to czekaliśmy. Wszystko smakowało podwójnie, ale oczywiście nie ma się co zadowalać, bo takich zwycięstw jest nam potrzebnych jeszcze co najmniej kilka, żebyśmy mogli na koniec roku powiedzieć sobie, że jest w miarę OK. Czuliśmy, że to zwycięstwo nadejdzie, bo też czuliśmy, że stale robimy postępy. Teraz trzeba potwierdzić, że idziemy w dobrym kierunku.
Bramkę zdobyłeś w niecodziennych okolicznościach. Biegłeś od połowy boiska swobodnie, by oddać strzał zza pola karnego.
– To, że przejąłem piłkę zagraną przez obrońcę Polonii, zaskoczeniem nie było, bo nastawialiśmy się na takie odbiory. To był wynik dobrego ustawienia, które w tygodniu od wtorku ćwiczyliśmy. Mieliśmy takie piłki przecinać. Byłem zdziwiony tym, że przez tyle metrów nikt mnie nie atakuje. Samo na myśl przyszło, żeby po prostu oddać strzał, bo ze środka zawsze o to najlepiej. Tyle.
Szok, że Rozwój tak wszedł w drugą ligę?
– Nikt się nie spodziewał, że będzie aż tak źle, acz zdawaliśmy sobie sprawę, że skoro odeszło bodajże 12 zawodników, a podobna ilość przyszła, to będziemy potrzebować czasu, by to wszystko zgrać. By pojawiły się automatyzmy. Najlepsi na świecie mieliby problem ogarnąć tak dużą rewolucję. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to będzie trwało – tym bardziej, że każdy z nas był w innym okresie. Jedni po kontuzji, drudzy – doszli dopiero gdy zaczął się sezon… I tak możemy sobie wymieniać. Najważniejsze, że gdzieś tak od czterech kolejek czujemy, że wszystko wygląda coraz lepiej. W końcu przyszedł efekt punktowy. To w tym wszystkim najważniejsze. Wróciły uśmiechy na twarze, trenuje się z większą przyjemnością. Bo cały czas dołując, to człowiek na zajęciach nawet nie ma ochoty się uśmiechnąć.
Za tobą też trudny moment, to jeszcze nie jest ten Tomasz Szatan z początku pierwszoligowej wiosny.
– Dokładnie. Nie byłem do tego sezonu tak gotowy fizycznie, jak po zimie, gdy przepracowałem cały okres przygotowawczy, nie omijając praktycznie ani jednego treningu. Wszedłem wtedy w ligę i dobrze to wyglądało. Teraz było zupełnie inaczej. Latem zaliczyłem tylko kilka jednostek, musiałem to wszystko nadrabiać. Zdawałem sobie sprawę, że trzeba będzie dochodzić samymi meczami do jakiejś sensownej dyspozycji. Najgorsze jest to, że tak było nie tylko ze mną, a sporą częścią zespołu. Wierzę, że to, co najgorsze, mamy już za sobą i teraz będzie tylko lepiej.
Na terminarz nie mamy wpływu, ale progres formy zbiegł się też z wyjazdowymi meczami z Rakowem Częstochowa i – w tę najbliższą sobotę – Odrą Opole, czyli drużynami, które są w dużym gazie. A to może zamazać obraz.
– W Częstochowie do momentu straty pierwszej bramki graliśmy jak równy z równym, a gdybyśmy kilka akcji rozwiązali w inny sposób, to mogliśmy prowadzić i pewnie skończyłoby się inaczej. Ale to tylko takie gdybanie. Teraz Odra… Beniaminkowie czasem mają to do siebie, że w pierwszej rundzie po awansie mogą się wyróżniać. Będąc w Zagłębiu Sosnowiec, awansowaliśmy do pierwszej ligi z drugiego miejsca, przed nami był Kluczbork, tuż za nami Rozwój, a jesienią byliśmy prawdziwą rewelacją. Nie wiem, czym to spowodowane. Być może teraz coś podobnego stało się udziałem Odry, ale spokojnie. Mamy na tyle konkurencyjny zespół, że naszym celem w Opolu powinno być zwycięstwo.
Mocno drżeć o utrzymanie jeszcze nie musimy?
– Myślę, że słowa są niepotrzebne. Trzeba skupić się na każdej sobocie. Wtedy można pokazać swoje. Słowami do niczego nie dojdziemy. Patrzmy z meczu na mecz, z tygodnia na tydzień. Róbmy dalej progres. Tylko taka droga nam zostaje.
foto: Szymon Kępczyński