– Chciałem wrócić do Rozwoju. Wiedziałem, że nie będę się musiał aklimatyzować. Znam klub i szatnię, a wszyscy znają tu mnie – mówi Filip Kozłowski, który po półrocznej przerwie znów grać będzie przy Zgody 28.
Miło wrócić na stare śmieci?
– Miałem jeszcze jedną opcję, z pierwszej ligi. Co prawda na testy, ale zapewniono mnie, że jest duża szansa, bym został. W ogóle jednak do tego klubu nie pojechałem, chciałem do Rozwoju. Wiedziałem, że nie będę się musiał aklimatyzować i to zaważyło. Znam szatnię, otoczenie, wszyscy znają mnie, więc będzie mi łatwiej wejść na nowo do drużyny. Już sama decyzja o wyjeździe z Katowic, w czerwcu, nie była łatwa. Spadliśmy jednak do drugiej ligi, a człowiek młody, wiadomo, to ambitny. Chciałem jeszcze czegoś poszukać w pierwszej lidze, żeby grać, ale niestety, wiele się tego nie nazbierało.
7 meczów w lidze i 2 w Pucharze Polski, bez gola.
– Z przodu była naprawdę duża rywalizacja. Dobrzy zawodnicy. Mikołajczak, Rybski, Mikita… Ciężko się było przebić. Na początku jeszcze grałem, regularnie wchodziłem z ławki, a był moment, kiedy nawet w pierwszym składzie. Potem trener Bartoszek odszedł jednak do Korony Kielce i potoczyło się, jak potoczyło. Nie pomogła mi też kontuzja, przez kilka tygodni leczyłem pachwinę.
W jednym sezonie możesz zarówno spaść do trzeciej ligi, jak i… awansować do ekstraklasy.
– Pierwsze miejsce Chojniczanki po jesieni? Duży szok, wiadomo. Z meczu na mecz podchodziliśmy do tematu na dużym luzie. Nie ciążyła na nas żadna presja wyniku, mieliśmy dużo zwycięstw z rzędu, bazowaliśmy na atmosferze. No bo fajnie było, naprawdę. Jak się wygrywa, to już wiele się nie myśli, a po prostu wychodzi na boisko i robi swoje. A co do Rozwoju… Śledziłem wyniki. Wiadomo, jak to ze spadkowiczami bywa. Wszystkim się wydaje, że będą wygrywać, ale to nie jest takie proste. Trzeba odbudowywać zespół. Wierzę, że się utrzymamy. Najważniejsze, to się zgrać. Gdy przyjechałem w styczniu i poszedłem na trening, to serio byłem w szoku, że zawodnicy prezentują tak dobry poziom. Musimy tylko załapać tego bakcyla. Jak załapiemy, to sądzę, że zaczniemy zwyciężać.
Kiedy zapadła decyzja o odejściu z Chojnic?
– Na przerwę świąteczno-noworoczną otrzymałem normalną rozpiskę z Chojniczanki. W sumie, to po rozpoczęciu treningów dowiedziałem się, że mam sobie szukać klubu, bo ściągają dwóch zawodników do drużyny. Dyrektor wprost powiedział mi, że będę miał ciężko o granie. Wspólnie z menedżerem uznaliśmy, że Rozwój to dobra opcja. Znam ludzi, dobrze się tu czułem. Wracam tu po okresie, w którym naprawdę dużo się mogłem nauczyć. Słuchałem podpowiedzi Tomka Mikołajczaka, podpatrywałem go. On może nie biega dużo, ale za to mądrze i zwykle tego gola strzeli. Od razu mi się skojarzyło, że to taki Seba Gielza. Też ciut starszy i doświadczony.
Jesteś typem napastnika, którego generalnie chwali się za grę, tyle że… za bardzo nie ma „liczb”.
– To duży problem. Czuję sam po sobie, że w grze nie odstaję, próbuję ciągnąć zespół. No, ale napastnik może być przez cały mecz niewidoczny, ale musi zdobywać bramki. A nie odwrotnie. Wtedy nawet jeśli generalnie gra słaby mecz, może zostać bohaterem.
Rozmawiałeś już z trenerem Tadeuszem Krawcem o swojej roli w zespole?
– Nawet nie wiem, gdzie teraz będę grał (rozmawialiśmy przed wyjazdem Rozwoju na obóz do Kluczborka; w sparingu z Piastem Żmigród zagrał na… prawej obronie – dop. red.), ale patrząc na treningi, to sądzę, że pierwszym wyborem może być prawa pomoc. Potem pewnie napastnik… No i nowa rola, prawy obrońca. Na razie traktuję to bardziej jako żart, ale kto wie? Jakbym spróbował, to może i by poszło. Często powtarza się, że taką drogę przeszedł Łukasz Piszczek. Paweł Zawistowski, nasz kapitan w Chojniczance, zawsze mówił mi: „Koziołek, ty jesteś urodzonym prawym obrońcą!”. No i w szatni śmiali się też, że jestem najlepiej grającym wślizgiem napastnikiem (śmiech).
Tak sobie przypominam, gdy zimą przychodziłeś do Rozwoju. Stanowiliście wtedy wesołe trio „Azikiem” i „Kunikiem”, czyli z Piotrem Azikiewiczem i Patrykiem Kunem, razem mieszkaliście. Ostałeś się tylko ty.
– Teraz zostanę chyba w mieszkaniu na AWF-ie, z „Marszalem” (Grzegorzem Marszalikiem – dop. red.). Przyszedł też „Muraś” (Sebastian Murawski – dop. red), z którym znamy się z Pogoni, no a w szatni nie brakuje starszych stażem zawodników, więc nie będzie problemów.
Tak na koniec: rozwiązałeś kontrakt z Pogonią Szczecin, z której byłeś wypożyczony do Rozwoju i Chojniczanki. Licznik zatrzymał się na pięciu meczach w ekstraklasie… Pojawia się jakaś refleksja?
– Nie mam żalu. To jest piłka, czyli taki biznes, gdzie słabsi odpadają. Niestety. Jakbym strzelał gole, to wiadomo, że grałbym w Szczecinie. Trzeba zejść na ziemię i się odbudować na tyle, by spróbować jeszcze do tej ekstraklasy kiedyś wrócić.
foto: Michał Chwieduk