Widzew Łódź – Rozwój 1:1. Kilka chwil od szczęścia


Nasza drużyna okazała się trzecim w tym sezonie drugoligowcem, który nie wrócił z „Serca Łodzi” z pustymi rękami. Przy ponad 17-tysięcznej publiczności do 84. minuty – za sprawą bramki Mateusza Września – prowadziliśmy z liderem.

Pamiętamy opowieści niektórych dziennikarzy po historycznej wygranej Polski z Niemcami. Niby tę pierwszą relację trzeba wysłać do redakcji na tzw. „gwizdek”, by natychmiast pojawiła się w internecie. Wielu sportowych sprawozdawców siedziała jednak ze wzrokiem wbitym w boisko, przed sobą mając laptopa z otwartym edytorem tekstu i białą plamą. Nie ukrywamy, że my coś podobnego przeżywaliśmy na Widzewie. Wielkim Widzewie, grającym przed ponad 17-tysięczną publicznością, z którym Rozwój do przerwy remisował, a tuż po niej objął prowadzenie.

Mijały kolejne minuty. 60, 70, 80… Upływający czas na telebimie śledziliśmy jak zahipnotyzowani. Byliśmy o włos od napisania historii, od osiągnięcia naprawdę wielkiego zwycięstwa, od zdobycia trzech punktów na terenie, na którym w 2018 roku nie udało się to nikomu. Nie będziemy się oszukiwać i mydlić sobie wzajemnie oczu – to nie był wielki futbol, a raczej gra sposobem. Dużo fizyczności, ambicji, prób kradzieży cennych sekund. Innego rozwiązania jednak nie było, wyjście z szabelką na czołgi w grę nie wchodziło. Ale Rozwój był tego wieczoru niczym brzydka dziewczyna, w której można zakochać się po uszy. W 84. minucie, gdy padło wyrównanie, czar prysł, ale na pewno nie całkowicie. Mamy w sobie pokorę. I choć dziś jest lekki niedosyt, to nie mamy wątpliwości, że po latach będziemy wspominać ten wieczór jako magiczny.

Lider prowadził grę, ale tak naprawdę nie oddał na bramkę Bartosza Solińskiego żadnego groźnego celnego strzału – poza oczywiście golem. Kilka razy piłka szła w światło bramki, ale bez trudu lądowała w koszyku „Solina”. My w pierwszej połowie skupiliśmy się na defensywie i praktycznie w ogóle nie stworzyliśmy zagrożenia w polu karnym rywali. Ręce w górę podnieśliśmy tuż po przerwie. Poszła kontra. Michał Płonka, Kamil Łączek, Daniel Kamiński, Daniel Paszek… Piłka poodbijała się i spadła pod nogi Mateusza Września, który okazji nie zmarnował. Była 46. minuta. Przez blisko dwa kwadranse byliśmy w niebie. Wyrównanie padło w 84. minucie, gdy z bliska piłkę do siatki wpakował Przemysław Banaszak. Widzew podkręcił tempo, ale my nie byliśmy dłużni. Podczas pięciu doliczonych przez sędziego minut wyszliśmy nawet z kilkoma kontrami, po jednej z nich minimalnie chybił Kamil Łączek, ale rezultat nie uległ już zmianie.

Sięgamy po cenny punkt, okazując się trzecią drużyną – po Zniczu Pruszków i GKS-ie Bełchatów – która nie wraca z „Serca Łodzi” z pustymi rękami. Mimo że sytuacja w tabeli wciąż jest bardzo trudna, to przeżyliśmy tej jesieni naprawdę piękne chwile. A teraz – sądne trzy kolejki. W środę przy Zgody – Elana. W niedzielę przy Zgody – Błękitni. Potem wyjazd do Siedlec i na deser 1/8 finału Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze. Bądźcie z Rozwojem!

Protokół meczowy
19. kolejka II ligi
sobota, 17 listopada, godz. 19:10, stadion Widzewa przy Alei Piłsudskiego

Widzew Łódź – Rozwój Katowice 1:1 (0:0)
0:1 – 
Wrzesień, 46 min
1:1 – Banaszak, 84 min

Sędziował Łukasz Karski (Słupsk). Widzów 17 124.

Widzew Łódź: Wolański – Kozłowski (64. S. Kamiński), Zieleniecki, Wełna, Pigiel – Michalski (69. Zuziak), Kazimierowicz, Kristo, Gutowski (76. Ameyaw) – Mąka, Mihaljević (58. Banaszak).
Rezerwowi: Humerski, Paszliński, Gibas.
Trener Radosław MROCZKOWSKI.

Rozwój Katowice: Soliński – Lepiarz, Gałecki, Gancarczyk, Łączek – Mońka, Płonka, Lazar (62. Gembicki), D. Kamiński (90. Olszewski) – Paszek (65. Kuliński), Wrzesień (78. Niedojad).
Rezerwowi: Neugebauer, Kaletka, Baranowicz.
Trenerzy Marek KONIAREK i Rafał BOSOWSKI.

Żółte kartki: Pigielm Wełna – Płonka, Lazar, Gałecki, Gancarczyk, Łączek.

foto: Tomasz Błaszczyk