Sobotnie zwycięstwo 4:0 z Szombierkami Bytom widział na własne oczy ten, którego nazwisko znajduje się na przedzie meczowych strojów Rozwoju, czyli najsłynniejszy wychowanek naszego klubu i patron Akademii Piłkarskiej.
– Dawaj go, niech się przebiera – rzucił żartem trener Tomasz Wróbel do prezesa Sławomira Mogilana równo z gwizdkiem kończącym pierwszą – bezbramkową – połowę z Szombierkami, pokazując na… Arkadiusza Milika. Najsłynniejszy wychowanek naszego klubu, napastnik Olympique Marsylia, korzystając z reprezentacyjnej przerwy w rozgrywkach zawitał w sobotę na „Kolejarz”, by zobaczyć w akcji czwartoligową drużynę Rozwoju.
Wcześniej przy ul. Alfreda odbywał się mecz na szczycie pierwszej ligi młodzików między naszym zespołem, dowodzonym przez trenera Pawła Rosę, a Skrą Częstochowa. Skończyło się 3:3 i jakby 12-latkowie mało mieli emocji czysto piłkarskich, to spadł na nich jeszcze ładunek w postaci niespodziewanej obecności Arka w budynku klubowym. Dlatego nim ten wszedł do naszego pokoju trenerów, dobrych kilkanaście minut pozował do zdjęć. Prośbę o wspólną fotkę usłyszał mnóstwo razy, no i nie mogło też zabraknąć tej najważniejszej – ze znanym kolekcjonerem tego typu ujęć, gospodarzem naszego klubu Józefem Paszkiem, czyli po prostu panem Józkiem.
W trakcie meczu z Szombierkami Arek znalazł się na ławce rezerwowych, a ku dopisaniu go za pięć dwunasta (a dokładnie za kilka… jedenasta) nie miał nic przeciwko ligowy sędzia, jaki zawitał do nas na „Kolejarz”, czyli pan Tomasz Wajda. Nasz najsłynniejszy wychowanek mógł trochę powspominać – doskonale pamiętał numery, jakie nosili zawodnicy Rozwoju w czasach, gdy Sławomir Mogilan był jeszcze zawodnikiem, no i też to, jak charakterystycznym tembrem głosu odczytuje je od lat nasz spiker Paweł Wawoczny, jeden z najlepszych napastników w dziejach klubu.
W 60. minucie Milik błysnął wyczuciem. – Oj, to będzie karny – stwierdził, gdy Patryk Gembicki dopiero ruszał do prostopadłego podania Szymona Zielonki, wychodząc sam na sam z golkiperem Szombierek. Instynkt Arka nie zawiódł… Potem mógł oklaskiwać nie tylko trafienie z karnego „Czesia” – jego dobrego kolegi – ale też trzy kolejne, a w międzyczasie przybijać „piątki” zawodnikom, którzy byli przez trenera Tomasza Wróbla zmieniani. Nazwisko Milika i jego ulubiony numer 99 znajduje się na przedzie meczowych strojów Rozwoju. W sobotę Arek mógł patrzeć z dumą, jak jest reprezentowane przez wychowanków tej Akademii, z której on sam ruszył już przed blisko 10 laty w wielki piłkarski świat.
– Arek siedział na ławce, dlatego w każdym momencie był do dyspozycji – żartował trener Wróbel. – Widać było, jak ludzie reagują na jego osobę, przez młodych adeptów, aż po starszych kibiców, „męczących” go o zdjęcia. Fajne jest to, że mimo statusu, który osiągnął, jest blisko Rozwoju, interesuje się klubem, pyta, dzwoni, dużo pomaga. To kapitalna sprawa. Świetnie jest mieć takiego patrona – dodawał szkoleniowiec Rozwoju.
Sam Arek wypowiedzieć się nie mógł – jak nam wyjaśnił, nie jest to takie proste i potrzeba byłoby najpierw zgody jego klubu. Nas jednak interesuje przede wszystkim, by przemawiał na boisku. Cieszymy się, że wraca do zdrowia i po kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją rozegrał już dwa mecze. Swoją drogą – w związku z tym nie zabrakło na ławce wspólnych tematów. Arek dopytywał choćby Oliviera Lazara, rehabilitującego się po zerwaniu więzadeł, jak jego kolano.
Życzymy Arkowi, by prędko… na Rozwoju się nie pojawił. Bo to by znaczyło, że jest zdrowy, gra w Marsylii, no i znowu otrzymuje powołania do reprezentacji Polski, zamiast oglądać jej mecze w domowym zaciszu czy swojej restauracji Food and Ball.
Na zdjęciu: Arkadiusz Milik na ławce Rozwoju podczas meczu z Szombierkami obok Jacka Chmarka (L) i Sławomira Mogilana (P).
foto: Kamil Drzeniek/slaskisport.tv