– Chyba mogę śmiało powiedzieć, że trochę wydoroślałem – mówi 24-letni skrzydłowy, który po czterech sezonach wrócił do Rozwoju Katowice, podpisując w mijającym tygodniu roczny kontrakt.
Co zmieniło się przez te cztery lata, odkąd rozegrałeś ostatni mecz w barwach Rozwoju?
– Chyba mogę śmiało powiedzieć, że trochę wydoroślałem. Zmieniłem otoczenie, pograłem w innym województwie, zobaczyłem inną piłkę. Tego czasu, kiedy mnie tu nie było, na pewno nie zmarnowałem.
Jak to się stało, że wylądowałeś w Karpatach Krosno?
– Trochę z przypadku. Mój kolega, Adam Żak, już grał w Karpatach. Zadzwoniłem do niego, czy może byłby temat. Adaś powiedział, że mam przyjechać. Spakowałem się, następnego dnia byłem w klubie, wystąpiłem w testmeczu, udało się strzelić dwa gole i tak zostałem.
I jak było?
– W porządku. Będąc zawodnikiem Karpat, da się odczuć to, że grasz w klubie z kibicami. Otoczka meczu jest inna. Czy to u siebie, czy na wyjeździe, kibice zawsze byli z nami. Przeżyłem tam coś innego, coś nowego. W sumie spędziłem na Podkarpaciu półtora roku. Ten pierwszy rok był bardzo dobrt. Potem zdarzały się małe problemy, ale cały pobyt oceniam na plus.
Z czyjej strony wyszła decyzja o rozstaniu?
– Chciałem wrócić, być blisko domu w Łaziskach. To przeważyło, że zamierzałem szukać czegoś na Śląsku. Miałem też tematy z Polski, ale uznałem, że nie chcę znów wyjeżdżać. Z Karpatami rozstaliśmy się w zgodzie i niech tak zostanie.
Rozwój był naturalnym krokiem, by spróbować?
– Znaliśmy się z trenerem Bosowskim, przez kilka dobrych lat trenował mnie w Polonii Łaziska. Wcześniej porozmawialiśmy. Były pewne dylematy i znaki zapytania, dojechałem jednak do chłopaków na obóz do Zakopanego. Myślę, że wykorzystałem swoją szansę, no i jestem.
Dobrze wrócić?
– Szczerze powiem, że się cieszę. Raz, że przy trenerach Koniarku i Bosowskim można się rozwinąć, a dwa – to druga liga, poziom centralny, na którym można się pokazać i iść naprzód.
Marzysz jeszcze?
– Szczerze? Gdy byłem młodszy, postawiłem sobie cel, że jeśli nie w ekstraklasie, to może uda się trafić chociaż do pierwszej ligi. To byłoby małe spełnienie. Te pół roku będzie moim zdaniem przełomowe. Zobaczymy, co będzie zimą.
Przy Zgody twój powrót chyba został odebrany pozytywnie, mimo że bywało z tobą, hm, różnie?
– Wiem, że byłem trudnym dzieckiem. Wiem, co niektóre osoby o mnie myślą, ale nie przejmuję się tym. Nie żyję przeszłością. Patrzę w przód. Będę się starał udowodnić każdemu, że ten Daniel Paszek nie jest taki do końca zły (uśmiech).
Znanych twarzy wciąż sporo?
– Wiadomo, szatnia się przez te lata „fest” przewietrzyła, większość zawodników odeszła, ale nie mogło być inaczej. Ze starej gwardii został „Gała”, jest „Żaku”, z boiska znałem Kamila Bętkowskiego. Młodych na co dzień w klubie widywałem i wiedziałem, że są w Rozwoju, że tu grają.
Pewnie niektórzy pamiętają, że przy Zgody w ryzach trzymał cię przez pewien czas Jacek Wiśniewski. Wymienicie się jeszcze czasem z „Wiśnią” sms-ami?
– Z Jackiem to do dzisiaj utrzymujemy kontakt! Czasem się spotykamy, mamy do siebie tylko 10 kilometrów, nie jest to odległość nie do pokonania. Gdy jest chwila, to zdarza się, że się widzimy. Wciąż mamy bardzo dobre relacje.
Tak na koniec, trudno będzie o pierwszy skład?
– Jak wszędzie. Przyszedłem tu z nadzieją na granie i będę się starał każdego dnia, na każdym treningu, udowadniać, że miejsce mi się należy. Co będzie? Czas pokaże. Z pewnością gdy usiądę na ławce, to nie obrażę się, a będę zapieprzał, by wskoczyć do jedenastki. To mój cel na tę rundę.
foto: Szymon Kępczyński