– W wielu meczach uczestniczyłem, ale ten był wybitnie inny – wściekał się trener Rozwoju po porażce z Legionovią.
– Pierwsze 15 minut było w naszym wykonaniu bardzo nerwowe. Byliśmy bardzo elektryczni, bardzo chcieliśmy, jeden do drugiego miał pretensje, gdy ktoś nogi nie włożył. Było widać, że może zależy nam aż za bardzo, a był to też moment meczu, gdy Legionovia grała agresywnie, mieliśmy wiele sytuacji na pograniczu faulu.
– Rzut wolny z 27 metrów, piłka odbija się od słupka i wpada do bramki… Trudno ocenić, czy to błąd, czy idealny strzał, ale straciliśmy bramkę.
– Później gra zaczęła nam się coraz bardziej kleić. Było widać, że przejmujemy inicjatywę. Po pięknej akcji z dużą ilością podań Wróbel uderzył idealnie i było 1:1. Wydawało się, że nic nam nie grozi, bo to był ciekawy okres naszej gry, bardzo dobrze to wyglądało.
– Końcówka pierwszej połowy to megakontrowersyjny moment meczu. Zagranie piłki w nasze pole karne, Kopczyk wyskakuje, a atakuje go zawodnik będący na pozycji spalonej, z tyłu wali go w plecy. Faul ewidentny, sędzia jednak nie gwiżdże. Piłka wraca w nasze pole karne, czterech zawodników, zamieszanie… I arbiter dopatrzył się jedenastki, nie będąc jednak w stanie stwierdzić, kto faulował. Nikt nie potrafił się określić.
– 1:2 w przerwie – i nerwowo, trzeba było się podnosić. Emocji było multum, nasz kierownik, prezes Dziura, został usunięty z ławki.
– Chcieliśmy jednak i próbowaliśmy. Legionovia się broniła, rozgrywaliśmy atak pozycyjny, ale za wiele się nie działo. Po zmianach przeszliśmy na 4-4-2, Marchewka został wprowadzony do ataku, Wróbel znalazł się na prawej pomocy i zaczęło się układać. Było coraz ciekawiej.
– Kaszok, który wszedł z ławki i dobrze rozgrywał piłkę, wybijał wewnętrzną częścią stopy. Nawet nie wiem, czy dotknął rywala, ale ten przewrócił się, zaczął krzyczeć i sędzia dał Dawidowi czerwoną kartkę. Znowu obuchem w łeb, zostaliśmy rozbici tymi decyzjami, byliśmy w dziesiątkę, straciliśmy jeszcze gola na 1:3, bo mocno się odsłoniliśmy.
– Dodam jeszcze, że do 87. minuty było wiele takich momentów, taktycznych fauli, gdzie goście powinni być karani żółtymi kartkami, a nie dostali ani jednej. Dopiero przy wyniku 1:3 była pierwsza żółta kartka dla zawodnika Legionovii.
– W 60 sekund sędzia jakby „oddał” to, co zrobił przeciwko nam. Była czerwona kartka dla rywala i rzut karny dla nas. Nikt nie wiedział, za co. Podobno za rękę. Było 2:3, dośrodkowaliśmy jeszcze kilka razy w pole karne, ale każde to dośrodkowanie było przerywane przez sędziego. Albo spalony, albo faul… Sędzia doliczył trzy minuty, ale dwie i pół upłynęły na zejściu zawodnika z czerwoną kartką. Dorzucił jednak tylko 30 sekund, więc ewidentnie nas oszukał.
– W wielu meczach uczestniczyłem, ale ten był wybitnie inny. Było bardzo nerwów przez cały czas, czuliśmy się trochę okradzeni. Co tu powiedzieć? Wideo nie jest w jakości Canal+, z ośmiu kamer, dlatego stykowe piłki na powtórkach będą jedną wielką niewiadomą. Jesteśmy źli jak cholera. W dodatku, straciliśmy Kaszoka, a już w pierwszej połowie musiał zejść „Didi” Domański. Dostał żółtą kartkę za czysty wślizg, potem była ostra walka i groziła mu czerwona.
– Tabela? Po raz kolejny jesteśmy w punkcie wyjścia. Mimo że wydawało się, że obraliśmy dobrą drogę, że swoją grą zasługujemy na więcej… Dziś też na punkcik zapracowaliśmy, ale cóż zrobić. Taki jest sport, trzeba to przyjąć z pokorą i za tydzień w Rybniku spróbować się podnieść.
foto: Marta Kołodziejczyk