Którzy trenerzy w Polsce są najlepsi i dlaczego Jan Urban oraz Ryszard Tarasiewicz? Jakiego „wariata” przyprowadzi na Zgody 28 wiosną? Z którym wybitnym piłkarzem spotykał się na grillu? Głos ma były reprezentant Polski i nowy obrońca Rozwoju!
Rocznik 1981… W metrykę nie zaglądam, ale jeszcze ci się chce?
– Tak, zdecydowanie. Nawet przez kilka sekund nie myślałem o zawieszeniu butów na kołek – tym bardziej, że dobrze się czuję. Wciąż chcę i wciąż mogę grać. Bardzo się cieszę, że trafiłem akurat tu, do Rozwoju, do młodej drużyny. Będzie można fajnie popracować.
Twój kontrakt z GKS-em Tychy wygasł 31 grudnia, ale minęły niemal dwa tygodnie, nim klub ogłosił rozstanie.
– W Tychach przyzwyczaiłem się do takich rozwiązań. Czekałem do końca. Było w mojej sprawie zebranie. Z tego, co wiem, sztab szkoleniowy był za tym, abym został, ale niestety „góra”, czyli prezes i rada nadzorcza, nie zgodzili się na to. Szkoda, ale teraz jestem w Rozwoju. Temat GKS-u zamykam i skupiam się na dobrym przygotowaniu do wiosny w drugiej lidze.
Jak można podsumować tę 2,5-letnią przygodę z GKS-em?
– Awans do pierwszej ligi był fajnym czasem. Potem, gdy już się w niej znaleźliśmy, walczyliśmy o utrzymanie. Sądzę jednak, że GKS Tychy ma na tyle dobrych piłkarzy, by bić się o pierwszą piątkę, o awans, a nie o uniknięcie spadku. Zarząd, prezes Bednarski, powinien się nad tym zastanowić. Zatrudnia się ekstraklasowych trenerów, wyróżniających się zawodników w pierwszej lidze, czasami z przeszłością ekstraklasową, a jako całość nie daje to rady. Tu jest pole do popisu, by zdiagnozować, co jest tego przyczyną. Teraz to już nie mój problem. Życzę chłopakom wszystkiego najlepszego, ale… coś jest na rzeczy.
W Tychach niektórzy żałują, że z szatni odchodzi taka pozytywna jednostka.
– A to już pytaj chłopaków (uśmiech). Co mogę powiedzieć? Szkoda, bo wiadomo, że człowiek się przyzwyczaja. Ja też przyzwyczaiłem się już do tych osób, do tej szatni. Po przyjściu nowego trenera było nowe rozdanie. Każdy miał czystą kartę, mógł walczyć o skład. Piłkarze czasem między sobą rozmawiają, mówią o tym, kto jest fajnym trenerem. Zawsze powtarzano mi, że najlepsi trenerzy to Jan Urban i Ryszard Tarasiewicz. Dlatego bardzo cieszyłem się, że jeden z nich do nas przychodzi. Nie udało się popracować dłużej, ale takie jest życie piłkarza. Dziś jesteśmy tu, a jutro – gdzie indziej.
Grałeś w poważną piłkę na Ukrainie, w reprezentacji Polski, a w Tychach przyszło czasem występować w czwartoligowych rezerwach. Teraz – druga liga na Rozwoju. Trudno przestawić głowę, by czerpać radość z gry na takim poziomie, gdy wcześniej tyle się widziało?
– Cały czas czerpię z tego radość. Gdyby było inaczej, nie miałoby to wszystko sensu. Mając 22 lata, pewnie mógłbym stroić fochy. Jak człowiek młody, to i porywczy. Inaczej głowa myśli, szybciej się grzeje. Ważny jest profesjonalizm. Nie mam problemu z tym, by zejść na rezerwy czy usiąść na ławce. To normalna rzecz. Pracuję dla siebie – tak, by w każdym momencie móc wejść na boisko, zagrać mecz. Być na to gotowym. Dlatego nikt nie powinien się obrażać, stać na treningach, skoro boisko potem i tak to zweryfikuje. Trzeba czekać na swój czas i być przygotowanym na to, by go wykorzystać.
W Rozwoju nie brakuje młodzieżowców. Przyda im się ktoś w rodzaju ojca, mentora?
– Czas pokaże. Tu jest fajna, ciekawa drużyna. Jeździłem zresztą na niektóre mecze, oglądałem. Zarząd postawił na zawodnika bardziej doświadczonego, by powstała taka mieszanka. Życzyłbym sobie, by okazała się wybuchowa; byśmy dobrze zaczęli tę drugą rundę i wygrywali mecze. Celem jest utrzymanie i będę robił wszystko, by to zadanie zostało spełnione.
Syn, Aleks, grający w drużynie rocznika 2008 akademii Rozwoju, miał wpływ na decyzję?
– Nie ukrywam, że Aluś też się cieszy.
Aleks: – Bardzo!
– Kiedy dowiedział się, że jest temat moich przenosin do Rozwoju, na pewno nie był przeciwny. A wręcz odwrotnie. Cieszę się. To pokazuje, że człowiek się starzeje, jeśli już chce z synem w jednym klubie grać (śmiech).
W jednej drużynie już raczej nie zagracie.
– Niestety! No to przynajmniej – w jednym klubie. A myślę, że wiosną dołączy tu jeszcze jeden, kolejny pozytywny wariat, czyli mój drugi syn. Będzie fajnie.
Zabrze, Tychy, teraz Rozwój… Pochodzisz z Podkarpacia, ale zadomowiłeś się u nas.
– Fakt, choć nigdy nie sądziłem, że wyląduję na Śląsku; że tu osiądę i będę mieszkał. Zanosi się na to, że już chyba tutaj zostaniemy. Życie pokazuje liczne oblicza, piłka jest przewrotna. Gdzie cię chcą, tam jeździsz, a czasami cierpi na tym rodzina. Tym bardziej cieszę się, że na Śląsku złapałem trochę stabilizacji. Syn poszedł do szkoły, a z żoną chcemy działać tak, by nie mieszać, nie zmieniać szkoły.
Na treningi Rozwoju będzie bliżej niż do Tychów?
– Podobnie! Mieszkam na Podlesiu. Na skróty, lasami, na GKS też było blisko.
No to na koniec zapytamy tak, by pokazać skalę osobowości: najlepszy piłkarz, z jakim dzieliłeś szatnię?
Aleks: – Tata powie, że Lewandowski!
– (śmiech). W Metaliście Charków grałem z Jaja Coelho. Brazylijczyk, lewa noga… Lepszej w życiu nie widziałem. Teraz gra w Tajlandii czy Malezji, te klimaty. Z Metalistu poszedł jednak do Trabzonsporu, gdzie był w drużynie razem z braćmi Brożkami. „Brozie” też mówili, że to wariat. Niesamowity gość. Zresztą, polecam jego gola z meczu, który graliśmy w Charkowie z Besiktasem Stambuł. Strzelił prawie z połowy. Bramkarz był na piątym metrze i nawet się nie ruszył. Piłka odbiła się od poprzeczki, słupka… No kosmos! A jaki miał drybling…
A co z tym Lewandowskim?
– Nie mogę o nim nie wspomnieć. Nie ma o czym mówić. Robert ciężko pracował w Lechu. Było widać, że ten gość wie, co chce osiągnąć. Tak z perspektywy lat, ważnym momentem dla niego było odsunięcie od zespołu Hernana Rengifo. Zaczęliśmy wtedy grać na jednego napastnika. „Lewy” zrobił bardzo duży postęp. Nauczył się gry tyłem do bramki, zastawiania piłki. Manuela Arboledę przestawiał na treningach jak chciał! Poszedł mocno w górę. Jego kariera jest idealnie ułożona. Mieliśmy w szatni bardzo dobry kontakt. Trzymaliśmy się wspólnie z „Lewym”, Sławkiem Peszką i Kubą Wilkiem. Odwiedzaliśmy się rodzinami na grillu czy kolacjach… Fajne wspomnienia.
foto: Szymon Kępczyński