Rozmowa z grającym trenerem Rozwoju Katowice po remisie 1:1 w Czechowicach. – Pierwsza połowa to była katastrofa. Jako osoba, której dobro tego klubu leży na sercu, nie życzę sobie takiej gry – podkreślał szkoleniowiec naszej czwartoligowej drużyny.
Jak traktować remis w Czechowicach, uratowany w ostatnich sekundach?
– Pierwsza połowa to była katastrofa. Jako osoba, której dobro tego klubu leży na sercu, nie życzę sobie takiej gry. W drugiej połowie widzieliśmy już to, co chcemy i grać i co powinno nas cechować. Po tych drugich 45 minutach padło o nas wiele dobrych słów – czy to od trenera drużyny przeciwnej, czy ludzi na stadionie. Słowa uznania za to dla wszystkich chłopaków, bo potrafili ten mecz jeszcze wyciągnąć, a z tak dobrą drużyną, na ciężkim terenie, to naprawdę duży plus.
Słupek, poprzeczka, zmarnowane sytuacje sam na sam… Mieliśmy furę szczęścia.
– Na pewno tak, ale w poprzednich meczach to myśmy obijali słupki i poprzeczki, nie wpadało nam. Suma szczęścia w sporcie wychodzi na zero. Jeszcze w ostatniej minucie rzuciłem do Piotrka Barwińskiego: – Często jest tak, że gdy obijasz bramkę, to piłka może wpaść, ale w przeciwnym kierunku. Tak też się stało, doprowadziliśmy do tego, że wracamy do Katowic z cennym punktem. Druga połowa pokazuje nam, że tędy droga. Pierwsza połowa do ogromnej poprawki.
Zaczęliśmy 4-2-3-1. Skąd decyzja o chwilowej rezygnacji z ustawienia z trójką środkowych obrońców?
– Chcieliśmy zagrać trochę bardziej zachowawczo. Z prostej przyczyny: mierzyliśmy się z dobrym zespołem, zamierzaliśmy przede wszystkim nie stracić bramki. Wyszło zbyt zachowawczo. Można stawiać zasieki, ale nie może być tak, że nie potrafimy wyprowadzić sensownej akcji. Widać było, że chłopaki są jakby sparaliżowani. A to przecież nie był ich pierwszy mecz! OK, w Wodzisławiu z Odrą Centrum mogliśmy przymknąć oko i powiedzieć, że to był debiut. Ale jeśli grasz kolejny mecz w lidze, ósmy, to musi znaleźć się ktoś, kto weźmie odpowiedzialność na swoje barki. Zbyt wielu w pierwszej połowie jej nie dźwignęło i to materiał do analizy. Chcemy mentalnie ich podnieść, by nadal było w nas przekonanie, że tworzymy drużynę, która może bić się w tej lidze o pierwszą ósemkę.
Ładny stadion, dobra murawa, drużyna MRKS-u chcąca grać w piłkę. Chyba życzylibyśmy sobie jak najwięcej meczów takich, co w Czechowiucach.
– Dobry zespół, fajny stadion, ciekawe miejsce. Byłem w środę oglądać MRKS w Czańcu. To nie przypadek, że ma tyle punktów, dlatego tym większe słowa uznania za drugie 45 minut. Pierwsza połowa jednak – mocno na nie. Nie chcemy przynosić Rozwojowi wstydu.
Kiedy trener pomyślał, że trzeba wystawić siebie już od 46. minuty?
– W tygodniu byłem w mocniejszym treningu, bo zdawałem sobie sprawę, że mogę okazać się potrzebny. Powtarzam jednak, że nie jestem po to, by ciągnąć chłopaków za uszy na boisku. Zdecydowaliśmy się w tym momencie z prezesem Mogilanem, że trzeba pomóc i mogę to zrobić. Chyba się udało, bo wpłynąłem na zespół – przede wszystkim mentalnie. Już nie było odstawiania nogi. W drugiej połowie to była drużyna, z której jako klub możemy być dumni.
Nie decydował się trener na strzały, mimo kilku niezłych pozycji. To jakieś postanowienie?
– Nie. Mam postanowienie, że oddaję strzał w momencie, gdy nie zostanę zablokowany!
Strzela za to zawsze z chęcią Olivier Lazar. 5 goli w 6 meczach od momentu powrotu do Rozwoju… Chyba dobrze mieć zawodnika, który potrafi coś wyczarować z dystansu czy rzutu wolnego.
– Olo to zawodnik, który ma jakość, co pokazały ostatnie lata, ale musi też pracować. Chyba to zrozumiał. Taki już jestem, że gdy ktoś coś robi źle, to trzeba mu to jasno i wyraźnie powiedzieć, a gdy ktoś robi dobrze, to trzeba chwalić. Dlatego po ostatnim gwizdku padły w stronę Oliviera miłe słowa. Ten chłopak nam pomaga. Szczerze sobie w jednym momencie porozmawialiśmy i wymieniliśmy kilka mocniejszych słów. Zmienił się. Jeśli będzie dalej tak pracował, to będzie dobrze. Wnosi do zespołu wiele pozytywnego i my się z tego cieszymy. Tym bardziej, że nie ma nas zbyt wielu i zdarza się coraz więcej kontuzji.
Tydzień temu do końca rundy wypadł Patryk Gembicki, w karetce mecz w Czechowicach zakończył Daniel Kaletka. Niezwykle to martwi.
– To są ważni zawodnicy dla tego zespołu. Życzymy im powrotu do zdrowia. Będziemy musieli ich zastąpić. Gdy pytałem, kto jest w stanie wejść, pomóc, Daniel był pierwszy w kolejce. Ludzie z charakterem są nam potrzebni. Ten klub zawsze słynął z tego, że walka była tu na najwyższym poziomie.
Otwiera się szansa przed innymi. Zadebiutował w czwartej lidze 16-letni Mateusz Jastrzembski.
– To chłopak, który ma jakość, robi dobrą robotę na co dzień u trenerów Bosowskiego i Pągowskiego. Wiele dobrego o nim słyszymy. Zasłużył na ten debiut. Wszedł i dał dobrą zmianę. Byliśmy z niego zadowoleni. Tędy droga. Będziemy chcieli wprowadzać kolejnych, ale najpierw muszą zapracować na to w meczach A1 i Centralnej Ligi Juniorów.
Przed nami mecz z LKS-em Decor Bełk – jedyny domowy we wrześniu.
– Zrobimy wszystko, by u siebie zwyciężyć. Po drugich 45 minutach w Czechowicach jest wiele pozytywów, ale jeśli chcemy wygrywać z taki ogranymi w tej lidze zespołami jak Bełk, to musimy trzymać poziom przez 90 minut. Ostatnio na „Kolejarzu” po dobrym meczu z rezerwami Podbeskidzia nie zdobyliśmy trzech punktów. Zamierzamy się odkuć.
foto: Tomasz Błaszczyk