– Przez szpitalne okno patrzyłem na boisko i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek będę mógł wrócić do uprawiania sportu – mówi kapitan Rozwoju Katowice, który w niedzielę po ponad dwumiesięcznej przerwie spowodowanej nagłą chorobą znów walczył o drugoligowe punkty.
Jak samopoczucie?
– Jak na to, co przeszedłem – jest w porządku. Na razie czuję się dobrze i cieszę się, że mogłem w ostatni weekend pojawić się już na ligowym boisku.
Jak zapamiętałeś 27 lipca, czyli przeddzień meczu drugiej kolejki z Widzewem?
– To był akurat dzień moich 31. urodzin, więc tym bardziej niefajnie się stało… Jak wiesz, pracuję w nieruchomościach. Po treningu pojechałem pokazywać klientom mieszkanie. Nagle zrobiło mi się strasznie słabo. Cały organizm zaczął mnie piec, nie mogłem ustać na nogach. Ludzie, z którymi byłem, zaprowadzili mnie do auta. Miałem drgawki i – wydaje się – wysoką temperaturę. Źrenice? Jakbym zażył narkotyki. Było fatalnie i czułem, że powoli odpływam. Wiedziałem, że mama Kamila Łączka pracuje w Zabrzu w szpitalu, dlatego zadzwoniłem do niego. Przyjechali po mnie i wzięli na oddział. Najlepsze jest to, że mówimy o szpitalu niedaleko Gwarka. Po kilku dniach, gdy już byłem w stanie podnieść się z łóżka i usiąść, a nie tylko leżeć, to z okna patrzyłem na boisko i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek będę mógł wrócić do uprawiania sportu.
Jak trudny był to okres?
– Bardzo trudny. Nie do końca było wiadomo, co się ze mną dzieje. Sami lekarze nie do końca wiedzieli, co jest grane. Trafiłem do szpitala w dosyć ciężkim stanie. Usłyszałem, że to walka nie o zdrowie, a życie. Zrobiło się poważnie. Udar słoneczny, obrzęk mózgu, niedobór białych krwinek, po kilku dniach – zapalenie trzustki… Przez dwa tygodnie funkcjonowałem tylko i wyłącznie pod kroplówką. Schudłem osiem kilogramów. Gdy wyszedłem ze szpitala, byłem wrakiem człowieka. Były trudności z poruszaniem się, nie miałem ochoty na nic. Im dłużej byłem jednak w domu, tym bardziej wracałem do normalnego odżywiania. Przez tę trzustkę wszystko musiałem mieć gotowane. Czas grał jednak na moją korzyść, wyniki poprawiały się, z wizyty na wizytę otrzymywałem coraz lepsze wiadomości. Teraz muszę już tylko doprowadzić do lepszej kondycji trzustkę, bo trochę cierpi. Poza tym, wydaje się, że wszystko jest w porządku. Straszono mnie nawet białaczką… Scenariuszy było naprawdę wiele. Część z nich – naprawdę czarnych, ale wywinąłem się z tego. Śmieję się, że złego licho nie bierze. Jeszcze trochę się tu co niektórym ponaprzykrzam…
Z czego się w ogóle te problemy wzięły?
– Lekarze stwierdzili, że mógł być to udar, wyczerpanie organizmu, zbyt duże wyeksploatowanie. Nie przysłużyły mi się tez leki przeciwbólowe, które brałem z powodu urazu, z jakim zmagałem się w okresie przygotowawczym. Naderwałem łydkę.
Miałeś w szpitalu momenty załamania?
– Bardziej przeżyła to moja żona, która codziennie była przy moim szpitalnym łóżku. Na Monice odbiło się to wszystko w większym stopniu. Ja w ogóle nie brałem pod uwagę czarnego scenariusza. Zastanawiałem się tylko, kiedy będę mógł zacząć normalnie funkcjonować.
Szybko wróciłeś do drużyny, w niektórych meczach siadałeś nawet między zawodnikami rezerwowymi.
– Gdy tylko wyszedłem ze szpitala i byłem w stanie poruszać się o własnych siłach, od razu przyjechałem na Rozwój, wszedłem do szatni. Chłopaki nagrali dla mnie fajny filmik, podziękowałem im za to. Nie ukrywam, że gdy zobaczyłem go w szpitalu, łezka się zakręciła. Pamiętam, że oglądałem też przez internet spotkanie w Stargardzie, mocno kibicowałem chłopakom i cieszyłem się, że w końcówce uratowali remis. Chciałem być znowu blisko drużyny, żyć meczami, dlatego poprosiłem o możliwość przebywania na ławce. W chwili, kiedy poczułem się już lepiej fizycznie, powoli zacząłem trenować. Początki były jednak bardzo trudne. Robiłem dwa okrążenia truchtem wokół boiska i miałem dosyć, kręciło mi się w głowie. Teraz z dnia na dzień jest jednak lepiej.
Ilu kilogramów jeszcze ci brakuje?
– Pięć z tych straconych ośmiu już udało się odzyskać, więc jeszcze trochę. Ale naprawdę jest już OK. Bardziej patrzę na kwestie sportowe i to, że brakuje pary w płucach. W ostatnich minutach meczu w Łęcznej, mimo że wszedłem tylko na kwadrans, naprawdę był problem z zaczerpnięciem powietrza.
Wróciłeś szybciej niż prognozowali lekarze? A może ostrzegali cię, by na razie dać sobie spokój?
– Różnie mówili. Jedni – że mój powrót może potrwać zdecydowanie dłużej, że to kwestia dobrych kilku miesięcy, zanim wrócę do sportu. Drudzy powtarzali, bym po prostu obserwował swój organizm i reagował na bieżąco, a jeśli wszystko będzie w porządku, można wchodzić w trening. Na razie jest dobrze. Chciałem wrócić jak najszybciej; nie zastanawiałem się, ile to potrwa. Te dwa miesiące to dla mnie i tak bardzo dużo.
Jesteś na diecie?
– Trzymam się jej. Muszę mieć lekkostrawne menu, ubogie w tłuszcze, nie mogę pić kawy czy kakao. Kilka składników zostało wyłączonych. Tym bardziej trudno odzyskać te kilogramy, ale po ostatnich wynikach lekarz stwierdził, że powoli będę mógł wracać do normalnej diety. I oczywiście – magiczne zdanie! – trzeba obserwować swój organizm.
Na treningach masz jeszcze taryfę ulgową?
– Od ubiegłego tygodnia staram się trenować na pełnych obrotach. Wcześniej uczestniczyłem tylko w części zajęć. Teraz próbuję robić wszystko na 100 procent, ale trenerzy zaznaczają, że jeśli coś by się działo, to natychmiast mam to zgłaszać, ewentualnie odpuszczać. Chcę jednak zacząć pomagać drużynie jak najwcześniej i w jak największym wymiarze czasu.
Powrót do wyjściowego składu dopiero wiosną?
– Liczę się z tym, że aby dojść do siebie fizycznie, muszę przepracować okres przygotowawczy. Zobaczymy, co kolejne tygodnie przyniosą. Trochę meczów jeszcze jesienią zostało. Na razie nie zastanawiam się nad tym, chcę po prostu łapać coraz więcej minut. Jeśli będę się czuł na tyle dobrze, by zagrać od początku, a trenerzy też uznają, że się nadaję, to będzie super. Jeśli nie – nic strasznego się nie stanie.
Zmieniło się trochę twoje podejście do życia?
– Powiem szczerze, że zastanawiałem się nad tym wszystkim. Nie warto jest ulegać temu wyścigowi szczurów. Są rzeczy ważniejsze. Gdy przekroczymy pewną granicę i zdrowie się posypie, potem nie jesteśmy już w stanie zrobić niczego i żadne pieniądze nam nie pomogą. Warto skupić się na bardziej wartościowych rzeczach, rodzinie i znajomych, a nie od rana do wieczora, od poniedziałku do niedzieli, gonić za pieniędzmi. Nie ukrywam, że odpuściłem sobie, bardziej dozuję obowiązki. Robię sobie więcej wolnego, nie jestem tak zabiegany jak wcześniej. I… tylko oby nie było tak, że za chwilę zapomnę o tym, co się stało.
foto: Tomasz Błaszczyk