Rozwój po porażce w Zambrowie spadł na ostatnie miejsce w tabeli drugiej ligi. – Nie jesteśmy drużyną, która na to zasługuje – przekonuje szkoleniowiec.
– W Zambrowie w naszej grze było wszystko oprócz… punktów – mówi trener Mirosław Smyła w nawiązaniu do sobotniego meczu z Olimpią, przegranego przez Rozwój 2:3. Do przerwy rywale prowadzili 2:0, po niej szybko – za sprawą Tomasza Wróbla – odrobiliśmy straty, by ostatecznie stracić trzeciego gola i wracać do Katowic z pustymi rękami.
– Kuriozalnie to zabrzmi, ale był to najlepszy w naszym wykonaniu mecz. Od pierwszej do ostatniej minuty mieliśmy go pod kontrolą. Niestety, pojedyncze błędy sprawiły, że dostaliśmy aż trzy bramki. W drugiej połowie złapaliśmy wiatr w plecy, zrobiło się 2:2, nawałnica rosła, a o porażce przesądził jeden kontratak rywala – opowiada szkoleniowiec naszego zespołu, który spadł już na ostatnie miejsce w tabeli.
– To dramat i totalny niesmak. Czujemy się rozbici tą serią siedmiu meczów bez zwycięstwa. Nie wiem, czy kiedyś wcześniej przeżyłem coś podobnego i nie pamiętam takiego autobusu w drodze powrotnej. Chłopcy byli załamani. Z drugiej strony, drużyna w końcu zagrała z taką determinacją, zębem i na właściwym pułapie motorycznym. Widać, że zawodnicy bardzo chcą. Obyśmy na bazie takiego „chciejstwa” grali kolejne mecze, a wtedy los się odwróci i w końcu do nas uśmiechnie. To w końcu musi pęknąć! – przekonuje Smyła.
– Niestety, zbyt często zdarzają nam się indywidualne błędy. Z przodu z kolei nie możemy tylko liczyć na bramki Tomka Wróbla. Inni ofensywni zawodnicy, choć determinacji nie można im odmówić, na razie nie strzelają. Ciągle jestem pełen wiary, że nasza robota przyniesie efekty. Nie jesteśmy drużyną zasługującą na to miejsce, w którym jesteśmy. Musimy umieć się podnieść – dopowiada szkoleniowiec Rozwoju.
W sobotę o 15:00 przy Zgody 28 mecz z Kotwicą Kołobrzeg.
foto: Szymon Kępczyński