Arcyważne zwycięstwo w Pruszkowie. Opuszczamy dno tabeli drugiej ligi, wciąż możemy mieć nadzieję na utrzymanie!
Gdy dopadnie cię czarny, czarny dzień, a wszystko straci sens. Nie załamuj się… – to fragment utworu „Nie ma jak Pruszków”, każdorazowo rozbrzmiewający z głośników na stadionie Znicza. Dość dobrze oddawał naszą sytuację. Zawitaliśmy na Mazowsze jako drużyna z dna tabeli drugiej ligi, po trzech z rzędu porażkach, niepotrafiąca strzelić gola od ponad 400 minut, a wygrać meczu – od pierwszego weekendu marca. Szanse na utrzymanie, i tak niewielkie, zredukowane zostały w dodatku wskutek wieści z innych boisk. Zwycięstwa Błękitnych i Gryfa sprawiły, że wychodząc na murawę w Pruszkowie, nasza strata do rywali znad strefy spadkowej wynosiła aż 6 punktów! Już remis byłby dziś dramatem, a porażka… Porażka to byłoby jak odpalenie znicza na naszym grobie. Ale jeszcze nie teraz. Umarli z tego grobu powstali.
Nie będziemy już wgłębiać się w przebieg tego meczu, nie będziemy też przesadnie komplementować naszych zawodników. Z jednej prostej przyczyny – my w nich po prostu wierzymy. Wierzymy, że ta szatnia, że ci ludzie, mający indywidualne umiejętności pozwalające spokojnie grać i punktować na tym poziomie, są w stanie obronić drugą ligę. Do końca zostały cztery kolejki, wyprzedziliśmy ROW 1964 Rybnik, z którym wkrótce zagramy. A przedtem – niedzielne spotkanie ze Stalą Stalowa Wola oraz przyszłotygodniowy wyjazd do Wejherowa. Sezon podsumujemy podróżą do Rzeszowa. Nie oceniamy, czy to łatwy czy trudny terminarz, ale w Pruszkowie nasza drużyna udowodniła, że drugoligowy byt można jeszcze uratować.
Trenerzy Koniarek i Wróbel zamieszali. Wystawili skład złożony z trójki środkowych obrońców – w tej roli zagrali Sebastian Olszewski, Seweryn Gancarczyk i Kamil Łączek – oraz dwóch wahadłowych. Znów od pierwszej minuty wystąpił 16-letni Bartosz Baranowicz, na ławce zasiadł tym razem jeden z liderów naszego środka pola Michał Płonka, a do Pruszkowa w ogóle nie pojechali nasi dwaj napastnicy – Damian Niedojad i Mateusz Wrzesień. Ten wstrząs podziałał.
Pierwszą połowę wygraliśmy zasłużenie. Prowadzenie zapewnił nam Konrad Andrzejczak, który w 26. minucie trafił płasko przy słupku zza pola karnego. Wcześniej piłkę wrzucił Rafał Kuliński, a na 18. metr głową zgrał ją Przemysław Mońka. Mieliśmy też kilka okazji. Zaproszenie sędziego na przerwę przyjęliśmy jednak z ulgą, bo w końcówce coraz groźniejszy był Znicz. Po strzale Patryka Czarnowskiego uratowała nas poprzeczka.
Druga połowa… Momentami to był istny horror, podczas którego odwoływaliśmy się do ostatniej instancji w osobie Bartosza Solińskiego. Próbowaliśmy też kontr. Szanse mieli Andrzejczak czy Mońka. Znicz za przerwanie naszych szybkich ataków wyłapał mnóstwo żółtych kartek. W piątej z sześciu doliczonych przez arbitra minut jednak nie dał rady. Kamil Kurowski przejął piłkę, pociągnął dobrych kilkadziesiąt metrów i obsłużył Sławomira Musiolika. Wprowadzony z ławki zawodnik ze spokojem wykorzystał sytuację sam na sam z pruszkowskim golkiperem.
Jeszcze żyjemy. Widzimy się w niedzielę na arcyważnym meczu ze „Stalówką”. 16:00, Zgody 28!
Protokół meczowy
30. kolejka II ligi
środa, 24 kwietnia, godz. 19:00, stadion MZOS w Pruszkowie
Znicz Pruszków – Rozwój Katowice 0:2 (0:1)
0:1 – Andrzejczak, 26 min
0:2 – Musiolik, 90+5 min (asysta Kurowski)
Sędziował Karol Rudziński (Olsztyn). Widzów 210.
Znicz Pruszków: Misztal – Bochenek, Rybak, Długołęcki, Smoleń – Czarnowski, Małachowski (85. Szymański), Machalski (65. Stromecki), Faliszewski (46. Smoliński), Rackiewicz (46. Tarnowski) – Zjawiński.
Trener Andrzej PRAWDA.
Rozwój Katowice: Soliński – Mońka (74. Płonka), Olszewski, Gancarczyk, Łączek, Kowalski – Andrzejczak (69. Musiolik), Kurowski, Kuliński (90. Gembicki), Baranowicz – Paszek (86. Gałecki).
Rezerwowi: Neugebauer, Kamiński, Lazar.
Trenerzy Marek KONIAREK i Tomasz WRÓBEL.
Żółte kartki: Małachowski, Smoleń, Czarnowski, Długołęcki, Tarnowski, Stromecki – Kurowski, Olszewski.
foto: Łukasz Polczyk